Baner

Slideshow Image 1 Slideshow Image 2 Slideshow Image 3 slideshow slideshow slideshow slideshow
"Przygoda szuka tylko tych, którzy pozwalają ponieść się jej w bezkresną i niewiadomą dal..." - Karol Waszkiewicz

środa, 27 grudnia 2017

Istria - zachodnie wybrzeże


We włoskim Trieście po raz pierwszy zobaczyliśmy morze. Wreszcie skończyło się mozolne nabijanie kilometrów pośród nudnego lądu. Od teraz miało być inaczej - fajniej i ciekawiej. Przez całą dalszą podróż lazurowy Adriatyk na wyciągnięcie ręki. Na ciemno błękitnym niebie ani jednej chmurki. Wszędzie plaże, a na nich tabuny opalonych, pięknych kobiet w stroju topless. Pomarszczone od wzgórz wybrzeże z przyklejonymi doń domkami, a w to wszystko przepięknie, serpentynami wkomponowana droga. Oczami wyobraźni tak to widziałem.
Marcin to wszystko widział chyba zupełnie inaczej. Od samego początku ciężko znosił podjazdy w połączeniu z wysoką temperaturą, a tu w Trieście, wyraźnie coś nie dawało mu spokoju. Wszystko stało się jasne, gdy nagle, jak grom z jasnego nieba wypalił, że on to już się najeździł... Cel (Istrię) osiągnął i najchętniej, to już by wrócił do domu...  Ręce mi opadły...

 Triest.

Na wspólne wakacje w rowerowym siodle przeznaczyliśmy dwa tygodnie, a był ledwo półmetek. Nasz plan zakładał, że objedziemy wokół cały półwysep, a następnie już najkrótszą drogą dojedziemy do Budapesztu gdzie zarezerwowany mieliśmy autokar.
Namawiałem, tłumaczyłem... tłumaczyłem i namawiałem... że możemy jechać wolniej, krótsze dystanse i w ogóle, że będzie żałował jak nie pojedzie dalej. Łatwo nie było. W sumie nie ma co na Bogu ducha winnym człeku psów wieszać. Bo jak brakuje najważniejszego, czyli siły do dalszej drogi, to mimo szczerych chęci z jego strony, nic z tego nie będzie. Ot przeliczył się kolega. Co najwyżej można być złym, że kondycyjnie nie przygotował się należycie. 
Koniec końców udało mi się jednak współtowarzysza podnieść na duchu. Odpoczął, wlał w siebie sporą dawkę zimnych napoi, spiął poślady i ruszyliśmy w głąb Istrii.

 Granica słoweńsko-chorwacka. 
Pierwsze zetknięcie się z tym krajem to... kontrola graniczna. Chorwacja, co prawda przystąpiła do Unii Europejskiej w 2013 roku, ale nie należy jeszcze do strefy Schengen. Była to jednak tylko krótka formalność i po chwili ruszyliśmy w dalszą drogę.

 Kolejnym dość nieprzyjemnym doświadczeniem przy granicy były całe roje muszek, które ni stąd, ni zowąd wyległy wprost na nas. Muszki trochę się i mnie "czepiały", ale nie wiedzieć czemu najbardziej obsiadły sakwy Marcina. Czyżby wywęszyły coś smakowitego ??? 

Kierujemy się do Puli, najdalej na południu położonego miasta Istrii.

Karigador - Adriatyk cieplutki, aż miło :-)


Porec, kościół pw. Matki Bożej Anielskiej z XVIII w. Na jego zacienionym, marmurowym i przyjemnie chłodnym cokole świetnie wypocząłem. 

Porec - uliczka starego miasta.

Pięciokątna wieża w tle to pozostałość fortyfikacji miejskich.

Mewy zamiast gołębi = bliskość morza. 


Za nadmorskim miasteczkiem Porec przyszło nam się zmierzyć z kolejnym, ciężkim podjazdem. Tylko 7 % co prawda, ale ciągnące się serpentynami przez dość długi odcinek drogi. Skały po naszej prawej miejscami "wchodziły" w obrys szosy. Tam, gdzie ciasno, zwłaszcza na łukach leżały dziesiątki pourywanych lusterek. 
Oczy szczypały od spływających z czoła kropel potu. Ślimacze, podjazdowe tempo potęgowało uczucie gorąca. Dusiliśmy się we własnym sosie. Za kolejnym zakrętem wypatrzyłem przystanek w cieniu.  Błyskawiczna decyzja - zjemy... I odpoczniemy zarazem. Jednak w zabudowanym pleksą przystanku było gorąco jak w szklarni. 

   Za miejscowością Vrsar na zachodnim wybrzeżu rozciąga się na długości 35 km Kanał Limski porównywany przez niektórych do norweskich fiordów.


Dwie charakterystyczne cechy Istrii muszę zauważyć. Pierwsza to wyschnięte koryta rzek. Zdałem sobie z tego sprawę przejeżdżając przez liczne mostki. Pod żadnym nie widziałem, ani nie słyszałem przepływającej wody. Jedyny ślad po niej to bujniejsza roślinność w korycie.
Drugą, nieodłączną cechą półwyspu są wszechobecne cykady. To rodzaj owadów wydających dźwięki podobne do tych wydawanych przez nasze świerszcze. Są bardzo głośne, zwłaszcza gdy brzęczy całe stadko. Podobno potrafią wyemitować z siebie aż 120 db, co porównywane jest do hałasu startującego helikoptera.  




Rdzawy kolor ziemi. Nie wiem czy to wskutek składu chemicznego podłoża, czy może efekt działania słońca, ale wygląda egzotycznie.

 Lód pakowany w 2,5 kilowe worki to częsty widok na stacjach benzynowych.

 Szukając sklepu spożywczego trafiliśmy całkiem przypadkowo  do Bale - małej mieścinki leżącej przy drodze nr. 75.

 
Sklepu co prawda nie znaleźliśmy (pewnie za słabo szukaliśmy), ale i tak warto było się tu zatrzymać.



 Ciche i malownicze Bale, bez tłumu turystów, bez drogich hoteli, bez blichtru z tym związanego. Naturalna, chorwacka prowincja. 


Momentami sprawiało wrażenie wyludnionego i zaniedbanego, nie wpompowano tu tyle kasy, co w nadmorskie, bardziej turystyczne miejscowości, ale z drugiej strony, cisza i spokój rekompensowały wszystko.


fot. Marcin

fot. Marcin  

                                  fot. Marcin

Jak już wspomniałem szukaliśmy normalnego, lokalnego sklepu by uzupełnić prowiant, zwłaszcza wodę. Na stacjach benzynowych można coś tam kupić, ale tyczy się to głownie napoi. Chleba, kiełbachy albo np: takich bananów się nie dostanie, poza tym ceny są wyższe. 18 km dalej w Vodnjan, dużo większym niż Bale wreszcie trafiliśmy na mały, ale dobrze zaopatrzony sklepik.

W Vodnjan na tle chyba najładniejszej kamienicy w rynku trwały przygotowania do jakiejś imprezy. Widoczni na scenie panowie rozstawiali sprzęt, a z głośników płynęła muzyka.


Nie znam się na architekturze, ale czyż nie piękny ten balkon ?

 Zdezelowany pojazd w tle (nie przyjrzałem się, ale chyba była to stara, jugosłowiańska Zastawa w wersji sedan) przywiózł materiał na ognisko.

Chwilę potem ustawiony i gotowy do podpalenia stos czekał na swą kolej.

 Nie tylko my obserwowaliśmy trwające wokół przygotowywania :-)

Siedzieliśmy na schodku, a obok nas dwóch Chorwatów toczyło burzliwy dialog. Byli tak zajęci rozmową, że nawet nie zauważyli kiedy zrobiłem im zdjęcie.

Wieczór w Vodnjan zapowiadał się atrakcyjnie, ale priorytetem był bezpieczny nocleg, który trzeba było znaleźć. To jest wielki minus takiego podróżowania. Ilekroć coś ciekawego się dzieje i można podpatrzeć lokalne życie, tylekroć żałuję kiedy muszę jechać dalej. Bo przecież podróżujemy głównie po to, by poznawać obcą kulturę. Oczywiście mogliśmy wtedy zostać tam na dłużej, ale wówczas niechybnie czekała by nas noc w jakimś zaułku narażając się lokalnym oprychom. Że o porządnym wyspaniu się nie wspomnę. 
Do Vodnjan trafiliśmy nie do końca przypadkowo. W tutejszym kościele św. Błażeja znajduje się nie lada atrakcja. Drugi, co do wielkości europejski zbiór zmumifikowanych, ludzkich szczątków. Przewieziono je tu 200 lat temu z Wenecji z obawy przed atakiem wojsk napoleońskich. Kompletne mumie oraz inne zabalsamowane relikwie można oglądać w szklanych sarkofagach. Ze względu na ich oczywisty, makabryczny widok atrakcja jest przeznaczona raczej dla widzów dorosłych. Dzieci lepiej niech zostaną na zewnątrz.

Kościół pw. św. Błażeja w Vodnjan - miejsce spoczynku weneckich mumii.

Na nocleg tym razem zostaliśmy zaproszeni przez starsze, włoskie małżeństwo. Tym razem znajomość języka angielskiego okazała się zbyteczna, bo Włosi widząc, że cokolwiek kumam w ich języku mnie zmusili do rozmowy. Włoskiego co prawda uczyłem się, ale dawno temu i niewiele już pamiętam, więc "dialog" przeplatany był dużą ilością gestów i drapania się po głowie :-D  Ostatecznie udało się. Sympatyczna para udostępniła nam nie tylko swoje olbrzymie pole, ale również ogrodową łazienkę.

  Mamy całe pole do dyspozycji :-) Ten mały punkcik pośrodku w oddali, to mój rower.

Mimo ogromnej przestrzeni miejsce pod namioty pomógł nam wybrać gospodarz. Okazało się, że na całej ich działce przebiegają mrówcze szlaki, a im lepiej nie wchodzić w drogę. Pomyłka byłaby fatalna w skutkach.  fot: Marcin

Rower Marcina, a w tle hacjenda właścicieli.

Wiedziałem, że byliśmy już blisko Puli - głównego celu naszej podróży. Jednocześnie był to punkt, gdzie znajdowaliśmy się najdalej od domów. Nasz plan zakładał, że następnego dnia, po jej zwiedzeniu ruszymy na północ w drogę powrotną, ale już wschodnim wybrzeżem. Póki co udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. Było po czym odpoczywać, albowiem tego dnia zamknęliśmy dystans ilością prawie 133 kilometrów.



Treść była ciekawa ? Podziel się:

7 komentarzy:

  1. Fajnie napisany reportaż.Byłem kilka lat temu na wczasach na Istrii w Rabacu,ale nie rowerem i było super.Czaję się na taką wyprawę,ale nie wiem czy dałbym radę.Jaka średnia prędkość dzienna Wam wyszła?Kiedy będzie ciąg dalszy?
    Pozdrawiam Bogdan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Bogdanie, nam wychodziło około 18-20 km/h. W ciągu dnia przejeżdżaliśmy średnio w okolicach 100 kilometrów. Ale Ty nie patrz na nasze dane. Przejedziesz tyle ile przejedziesz. Zbyt wiele czynników ma wpływ na ostateczny wynik żeby dało się to przewidzieć. Tym bardziej jeżeli wcześniej nie jeździłeś. Przede wszystkim musisz kilka miesięcy wcześniej zacząć trenować - czyli po prostu jeździć. I dobrze będzie :-)

      Z tej wyprawy mam w planie jeszcze trzy wpisy. Najbliższy będzie za około 2-3 tygodnie. Zależy jak się wyrobię.

      Usuń
    2. Witaj gościu widzę że nie marnujesz czasu :)
      Jakieś plany na wakacje 2018 ? jaki kierunek i jaki termin ?
      :D

      Usuń
    3. Cześć Panie kopę lat :)
      Plany owszem są... jak zawsze, ale jak to zwykle u mnie bywa, ostateczna decyzja co do kierunku (bo to, że gdzieś pojadę to oczywista oczywistość) zawsze zapada w ostatniej chwili :)

      Masz jakieś propozycje ? bo jestem na takowe otwarty.

      Usuń
  2. Witam Pawle,troszkę na rowerze już jeżdżę,mój najdłuższy jednorazowy wyjazd to 200km.Myślę,że w tempie około 20km/h dałbym radę.Czekam na następne wpisy.
    Pozdrawiam Bogdan



























    OdpowiedzUsuń
  3. My też zwiedziliśmy Istrię na rowerach. Jesteśmy aktywną rodzinką, dlatego dla nas taka forma poruszania się po zachodnim wybrzeżu Chorwacji była idealna. Na https://istria.pl/
    czytaliśmy, co tam warto zwiedzić, więc plan wycieczki mieliśmy dość napięty. Na szczęście w kilka dni udało się go zrealizować, a przy okazji odpocząć.

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz :-)
Uwaga ! Na blogu działa spamowstrzymywacz (spam = linki do stron komercyjnych, komentarze typu "wspaniała stronka, zajrzyj na moją WWW", zaproszenia do udziału w konkursie itp.).