Wschodnia ściana to jak dotąd najdłuższa nasza wyprawa. Cel jaki sobie założyliśmy to przejechanie z północy Polski przez kresy wschodnie na południe do Bieszczad zahaczając po drodze o ciekawe miejsca i nocując u przygodnie poznanych gospodarzy. Wschodnia ściana to również po raz pierwszy wyprawa bez samochodu. Auto może i wygodne i praktyczne ma tę koszmarną wadę, że trzeba do niego wrócić. Planowanie trasy pod kątem samochodu mija się z celem zwłaszcza w przypadku wycieczek wielodniowych.
Start zaplanowaliśmy w Suwałkach,
ale żeby tam dotrzeć musieliśmy cały dzień spędzić w pociągach. Około godziny 17 w sobotę 16 czerwca byliśmy na miejscu. Pełni zapału i spragnieni przygody ruszyliśmy na szlak. Ze względu na późną porę, czasu starczyło jedynie na wyjechanie z miasta i znalezienie noclegu. Po około 20 kilometrach zatrzymaliśmy się w miejscowości Płociczno przy sklepie by zrobić pierwsze zakupy. Sprzedawca ze sklepu widząc nasze obładowane rowery wypytał skąd i dokąd jedziemy i sam z siebie zaoferował miejsce pod namioty. Tego dnia w mistrzostwach Europy Polska grała z Czechami więc nie obyło się bez wspólnego kibicowania przy grillu.
ale żeby tam dotrzeć musieliśmy cały dzień spędzić w pociągach. Około godziny 17 w sobotę 16 czerwca byliśmy na miejscu. Pełni zapału i spragnieni przygody ruszyliśmy na szlak. Ze względu na późną porę, czasu starczyło jedynie na wyjechanie z miasta i znalezienie noclegu. Po około 20 kilometrach zatrzymaliśmy się w miejscowości Płociczno przy sklepie by zrobić pierwsze zakupy. Sprzedawca ze sklepu widząc nasze obładowane rowery wypytał skąd i dokąd jedziemy i sam z siebie zaoferował miejsce pod namioty. Tego dnia w mistrzostwach Europy Polska grała z Czechami więc nie obyło się bez wspólnego kibicowania przy grillu.
1 dzień niedziela
2 dzień poniedziałek
3 dzień wtorek
Niedziela przywitała nas deszczem,
który na szczęście okazał się być przelotnym. Po mszy bocznymi drogami
przez las skierowaliśmy się w stronę jezior Wigry i Serwy do
miejscowości Płaska. Mijaliśmy mnóstwo wsi w których czas się zatrzymał.
Na porządku dziennym były „kocie łby”w naszych stronach już nie
spotykane. Co krok, a raczej co obrót koła stare chałupki i całe zagrody
jakby żywcem przeniesione z bajki. Często nawet nie ogrodzone bo i po
co. W takiej wiosce wszyscy się znają i nie ma mowy żeby coś komuś
zginęło. Poczułem jakbym cofnął się w czasie do dzieciństwa. Nasze
podradomskie wsie też tak kiedyś wyglądały. Wiem to bo pamiętam te
czasy. Tymczasem my jedziemy dalej. Bocianów zatrzęsienie. Na jedną
wioskę nierzadko przypadało kilka „czynnych” gniazd. W takiej
przepięknej scenerii dotarliśmy do Sokółki do Kościoła
Świętego Antoniego gdzie w październiku 2008 roku miał miejsce
domniemany cud eucharystyczny. To tu kręcono sceny trylogii „U Pana Boga
za piecem...w ogródku...i za miedzą”.
Drugi nocleg wypadł kilka kilometrów
za Sokółką w miejscowości Kamionka Nowa. Podjechaliśmy do grupy kobiet
siedzących na ławce przy drodze. Na pytanie o możliwość rozbicia
namiotów na podwórku jedna z nich oznajmiła, że nas przenocuje i ku
naszemu zaskoczeniu zaproponowała pokoik. Na nic zdały się protesty. Tę
noc spędziliśmy nie w namiocie.
Mazury to ojczyzna bociana. Na jedną wieś nie raz przypadało po kilka gniazd. |
"Kocie łby" W wielu mazurskich wioskach można spotkać właśnie taką nawierzchnię. |
Sokółka. Kościół Św. Antoniego. |
Następnego dnia z rana drogą nr 674 ruszyliśmy dalej na południe. Po godzinie staliśmy już u progu Puszczy Knyszyńskiej.
Szerokie, ubite szutry sprawiły, że na naszych twarzach pojawił się
uśmiech od ucha do ucha. Oczywiście, zdarzały się też odcinki
piaszczyste, ale nie często. Na jednym z postojów w środku lasu Piotrek
zauważył, że brakuje mu jednego buta z pary, którą włożył dziś rano w
zwiniętą karimatę. Wrócił się z 10 kilometrów z nadzieją, że znajdzie,
ale po bucie ani śladu. W podobny sposób ja zgubiłem gazety, które
kupiłem po drodze.
Mimo straty czasu plan został wykonany. W Hajnówce
zatrzymujemy się przy Soborze Świętej Trójcy. Dwupoziomowa świątynia
może pomieścić 5 tys wiernych co czyni ją jedną z największych w kraju.
Jest już późno więc kilkanaście kilometrów za miastem znajdujemy kolejny
nocleg. W miejscowości Grabowiec młode małżeństwo pozwala nam rozbić u
siebie namioty.
Biebrza |
Autostrada przez Puszczę Knyszyńską |
Hajnówka. Sobór Św. Trójcy |
Po dwóch odcinkach nie licząc
sobotniej „dojazdówki” stwierdzamy patrząc na mapę, że założony dystans
będzie trudno przejechać. Podejmujemy decyzję, że dalszą część trasy
pojedziemy w większej części drogami głównymi, a zjeżdżać na boczne
będziemy tylko w przypadku korzystnego skrótu. Od początku podróży
pogoda dopisuje, ale dziś jest wyjątkowo parno, a do tego wiatr, jedzie
się ciężko. Z daleka wypatrujemy leśny parking z ławeczkami i zgodnie
stwierdzamy, że pora coś zjeść. W ułamku sekundy po zatrzymaniu czuję,
że coś mnie gryzie w nogę. To coś to duża, podłużna mucha, na dodatek na
drugiej nodze już siedzą kolejne. Najwyraźniej też stwierdziły, że pora
coś zjeść. Nie ma wyjścia trzeba się ewakuować i to SZYBKO. Muchy chyba
były jeszcze bardziej głodne niż my bo zwyczajnie zaczęły nas gonić.
Uciekaliśmy tak dobry kilometr narzucając mocne tempo. Na próżno,
gromadka agresywnych owadów cały czas za nami leciała. Nie przeszkadzało
im nawet, że wyjechaliśmy z lasu. Nic im nie przeszkadzało. Oprócz
swojej upierdliwości, muchy wykazały się też nie lada tupetem. Wzięły
się na sposób i bezczelnie zaczęły siadać na naszych sakwach, wioząc się
jak gdyby nigdy nic i czekając zapewne na dogodny moment by znów
dobrać nam się do skóry. Decydujemy, że trzeba stanąć i raz na zawsze
się z nimi rozprawić i tak też robimy. Nigdy w życiu nie widziałem tak
natrętnych owadów. Dalsza część dnia przebiega już bez zakłóceń.
Mijamy Kleszczele i drogą 693 docieramy do Świętej Góry Grabarki.
Kilka krótkich podjazdów i jesteśmy na miejscu. Grabarka jest
najważniejszym miejscem kultu religijnego dla wyznawców prawosławia w
Polsce. Według legendy nieznany mieszkaniec Siemiatycz dostąpił podczas
epidemii cholery objawienia w czasie którego usłyszał, że jedyną drogą
ratunku jest udanie się na górę Grabarkę z krzyżem. Opowiedział swój sen
proboszczowi miejscowej parafii, który uznał ten sen za objawienie Boże
i zaprowadził ludność miasta na wzgórze, spod którego wypływał
strumień. Uciekinierzy, którzy napili się wody ze strumienia ocaleli.
Z Grabarki pędzimy do oddalonej o kilka
kilometrów kolejnej miejscowości o szczególnie mi bliskiej nazwie
Szerszenie (tak mam na nazwisko). Kiedy dzień wcześniej wypatrzyłem ją
na mapie, jasnym stało się, że muszę tam być. Na miejscu robię
pamiątkową fotkę i dalej w drogę. Wypadamy na główną trasę,
kilkadziesiąt kilometrów i jesteśmy w Białej Podlaskiej.
Stajemy przy rynku na lody i przy kościele pod wezwaniem Świętego
Antoniego na dłuższy odpoczynek. Tych dłuższych odpoczynków ostatnio
dużo. Piotrek wspomina coś o bolącym kolanie, ja narzekam na ból dolnej
części pleców, a to dopiero półmetek. Co będzie dalej, czas pokaże.
Wieczór trzeciego dnia, z głównej drogi wypatrzyliśmy po lewej grupę
zabudowań. Szybka decyzja, skręcamy. To wieś Dubów. Przemiła starsza
pani zgadza się nas przenocować. Jej syn pan Darek zaprasza nas do
obejrzenia zdjęć z podróży kolegi do Indii. Rozmawiamy do późna w nocy
popijając owocowe herbatki i nie tylko.
Z dala od wielkomiejskiego zgiełku. To lubię najbardziej. |
Święta Góra Grabarka. |
Dobrze jest mieć swoje miejsce na ziemi :) |
Żniwa na Lubelszczyźnie. |
4 dzień środa
5 dzień czwartek
Nazajutrz z objęć Morfeusza skutecznie
wyrywa nas piejący przy namiotach kogut. Pan Darek zaprosił nas na
śniadanie. Takiego dobrego rosołu jak tam nie jadłem nigdzie. Palce
lizać.
Kolejny dzień, upalny, na niebie ani
jednej chmurki. Drogą nr 83 ruszamy w dalszą podróż. Wspaniale jest
jechać cały czas przed siebie bez myślenia, że trzeba wrócić do punktu
wyjścia, do samochodu, pociągu, autobusu itp. Mijamy Wisznice, a w
miejscowości Łyniew odbijamy w prawo w lokalną drogę. W Hołownie
napotykamy na Ośrodek Edukacji Regionalnej z pięknymi starymi
zabudowaniami, taki mini skansen. W budynku była wystawa poświęcona
Ludwikowi Kraszewskiemu, lotnikowi dywizjonu 303, pochodzącemu ze wsi
Zaliszcze, przez którą zresztą przejeżdżaliśmy.
Dalsza część trasy to Pojezierze Łęczyńsko Włodawskie.
Tutejsze boczne drogi dają mi się we znaki. Stare, od lat nie
remontowane asfalty mocno „biją” po i tak już biednym moim tyłku.
Tymczasem w rowerze Piotra coś zaczyna cykać miarowo. Nasłuchuję,
początkowo wydaje się, że to źle wyregulowany łańcuch. Na chwilę
zamieniamy się rowerami, jadę i czuję „w nogach”wyraźnie owe cykanie.
Okazało się, że padła część, którą bym o to najmniej podejrzewał.
Uszkodzeniu uległ wkład suportu, a dokładnie jedno z łożysk. Awaria na
szczęście nie przekreślała dalszej jazdy. Wieczór zastaje nas we wsi
Kolonia Dobryniów, parę kilometrów przed Krasnymstawem. Naszą uwagę
zwraca domek na górce. Na podwórku zastajemy gospodarza, który na
pytanie o możliwość rozbicia namiotów odpowiada krótko – a co mi to
przeszkadza, rozbijajcie się gdzie chcecie. Widoki dookoła z sadku przed
domem cudne. W takiej pięknej scenerii zasypiamy, a raczej ja zasypiam.
Piotr toczy bitwę z mrówkami.
Hołowno koło Lublina |
Podobno każdy z nas ma swojego anioła stróża. |
Którą z dróg wybrać ? |
Kolonia Dobryniów. |
5 dzień czwartek
Przed nami urocze Roztocze.
Pierwszy postój w Krasnymstawie. Rozsiadamy się na ławce w parku i jemy
drugie śniadanie. Studiuję mapę. Nie jest źle. Jak utrzymamy takie
tempo to spokojnie powinniśmy dotrzeć do Bieszczad. Pochłaniam dwa
cebularze, poprawiam pączkami i teraz można jechać. Jeszcze rzut oka na
okazały Kościół Świętego Franciszka Ksawerego i już jesteśmy na trasie.
Kolejny postój obowiązkowo w Zamościu. Jedziemy na
starówkę. Piotr znajduje serwis rowerowy, gdzie od ręki wymieniają mu
uszkodzony suport. Jesteśmy pod wrażeniem uroku tego miejsca. Rynek
idealnie kwadratowy o wymiarach 100 na 100 metrów kwadratowych z
ratuszem. Kolorowe kamienice, wszystko czyste i zadbane aż miło
popatrzeć. Duże wrażenie zrobił na nas również Kościół Franciszkanów
Zwiastowania Najświętszej Marii Panny. Ogromny budynek od strony
zachodniej i południowej nie wygląda jak kościół. Chwila odpoczynku na
schodach świątyni i śmigamy dalej. Starszy pan, jadący na rowerze w
przeciwnym kierunku, pozdrawia nas. Dalej to kolejno stolica Roztocza
czyli Zwierzyniec z kościołem „Na Wyspie” i Biłgoraj.
Za miastem zatrzymujemy się na nocleg. Błyska się i grzmi. Gospodyni
pozwala spać w stodole. Przez szczeliny między deskami widać błysk za
błyskiem. Idealnie trafiliśmy z tą stodółką.
Na roztoczu nawet przystanki autobusowe mają swój klimat. |
Tym razem stodółka. Ciepło, sucho i przyjemnie, tylko gdzie to siano ? |
6 dzień piątek
Rano pogoda piękna jak zwykle.
Niestety około godziny 10 niebo przysłoniły ciemne chmury, błysnęło,
zagrzmiało i zaczęło padać. Byliśmy w tym czasie przy sklepie i żeby nie
zmoknąć schroniliśmy się pod prowizorycznym zadaszeniem przy warzywach
na zewnątrz sklepu. Staliśmy tak dobrą godzinę albo lepiej z nudów
kupując coś co chwila. Nagle pojawił się właściciel czy kierownik sklepu
i widząc nas i rowery, wyraźnie dał do zrozumienia, że nie jesteśmy tu
mile widziani i w ogóle przeszkadzamy. Wtedy też podjęliśmy decyzję, że
nie ma co stać. JEDZIEMY. Decyzja była słuszna bo to nie był przelotny
deszcz. Padało cały dzień, gdzieś do godziny 18. W deszczu nawet dobrze
się jechało. Mijały nas ciężarówki i nie raz dostaliśmy wodą jak z
wiadra, ale humory dopisywały.
Sieniawa, Jarosław, Pruchnik, Babice.
Od Babic jedziemy malowniczą drogą wzdłuż Sanu, a potem wzdłuż rzeki
Słupnicy. Zaczęły się już typowo górskie krajobrazy z podjazdami i
szalonymi zjazdami. We wsi Sufczyna pytamy o spanie
człowieka stojącego przed domem. Okazuje się nim pan Tadek i... okazuje
się też, że jest pijany. Rozmowa przebiega dziwnie (jak trzeźwy z
pijanym). Tadek (tak kazał się do siebie zwracać) wypytuje nas o
wszystko, jest podejrzliwy, w końcu wskazuje palcem na opuszczoną chatkę
na wzgórzu. Mężczyzna prowadzi nas przez jakieś chaszcze i trawice po
pas. Ostatnie metry to naprawdę stroma gliniasta dróżka. Siłujemy się z
ciężkimi przecież rowerami na co Tadek – no idziecie czy nie ?! Rower
toczy się coraz ciężej i ciężej, co jest myślę. Rzut oka i wszystko
jasne. Glina zaczęła przyklejać się do opon tak, że z każdym obrotem
koła ich obwód stawał się coraz większy. Tak jak się robi śniegową
kulę. Błoto osadzało się we wszystkich wąskich miejscach między oponami,
a ramą tworząc wielkie bulwy i blokując koła. Tymczasem chatka
wyglądała obiecująco. Jest woda i prowizoryczny kominek. Pijany Tadek ma
wielkie chęci by nas przenocować jednak obawiamy się, że ta noc nie
byłaby spokojna. Ostatecznie lądujemy u sołtysa. Dostajemy klucze do
wiejskiej świetlicy naprzeciw jego domu.
To już Bieszczady !!! |
...tym razem świetlica. Też dobrze, bo po całym dniu w deszczu jakoś nie chciało nam się rozbijać namiotu. |
A tak wyglądał rower po wizycie u Tadka :))) |
7 dzień ostatni etap
– z Suwałk
– Oooo !
Reakcja i mina chłopaka bezcenne.
W planach było dojechanie do prawdziwego końca czyli Wołosatego. Niestety, Marek z którym byłem umówiony by nas odebrał już czekał, a że mu się spieszyło to wschodnią ścianę zakończyliśmy w Ustrzykach Górnych.
W drogę ruszamy dość późno bo trzeba
doprowadzić do porządku rowery po wczorajszej glinie. Docieramy do
głównej drogi nr 98. Za Birczą czeka na nas pierwszy, poważny, górski
podjazd. Chyba ze trzy kilometry ostro pod górę do tego stopnia, że na
chwilę musiałem zejść z roweru i poprowadzić, ale tylko raz;) W Kuźminie
skręt w lewo w drogę nr 890 wprost do Ustrzyk Dolnych.
To już ostatnie kilometry, jedzie się ciężko. Może dlatego, że za
chwilę koniec i siły wychodzą z człowieka. Jeszcze fotka w punkcie
widokowym koło Lutowisk i okazja do złapania oddechu. Przy tablicy z
napisem BIESZCZADZKI PARK NARODOWY spotykamy młodego ornitologa
– skąd jedziecie ?– z Suwałk
– Oooo !
Reakcja i mina chłopaka bezcenne.
W planach było dojechanie do prawdziwego końca czyli Wołosatego. Niestety, Marek z którym byłem umówiony by nas odebrał już czekał, a że mu się spieszyło to wschodnią ścianę zakończyliśmy w Ustrzykach Górnych.
Podsumowanie
TRANSPORT
Z Radomia do Suwałk pociągiem z dwiema przesiadkami w Warszawie i Białymstoku
Z Ustrzyków do Starej Wsi koło Brzozowa zabrał nas Marek. Stąd już na rowerach dojechaliśmy do Rzeszowa. Tu trafił się jadący do Warszawy przez Radom autokar.
NOCLEGI
Mieliśmy to szczęście i trafialiśmy na ludzi życzliwych. Prosiliśmy jedynie o miejsce pod namioty na podwórku czy ogródku, a w zamian często dostawaliśmy WIĘCEJ.
Nigdzie poszukiwania nie trwały dłużej niż 5-10 minut.
SPRZĘT
Rowery spisały się na medal nie licząc suportu Piotra. Na całej trasie nie złapaliśmy ani jednej gumy. Przygotowaniem naszych rowerów zajął się pan Janusz Matysiak z serwisu przy ulicy Grzybowskiej w Radomiu za co bardzo dziękujemy.
DYSTANS
Całkowity dystans nie licząc dojazdu do Rzeszowa wyniósł 869 kilometrów.
Pokonywaliśmy średnio 124 kilometry w ciągu dnia ze średnią prędkością około 19-20 km/h.
KOSZT
Całkowity koszt wyprawy to w moim przypadku 266,73 PLN
Pociągi – 61
Marek + autokar – 105
Życie – 100,73
Podziękowania
Paweł
TRANSPORT
Z Radomia do Suwałk pociągiem z dwiema przesiadkami w Warszawie i Białymstoku
Z Ustrzyków do Starej Wsi koło Brzozowa zabrał nas Marek. Stąd już na rowerach dojechaliśmy do Rzeszowa. Tu trafił się jadący do Warszawy przez Radom autokar.
NOCLEGI
Mieliśmy to szczęście i trafialiśmy na ludzi życzliwych. Prosiliśmy jedynie o miejsce pod namioty na podwórku czy ogródku, a w zamian często dostawaliśmy WIĘCEJ.
Nigdzie poszukiwania nie trwały dłużej niż 5-10 minut.
SPRZĘT
Rowery spisały się na medal nie licząc suportu Piotra. Na całej trasie nie złapaliśmy ani jednej gumy. Przygotowaniem naszych rowerów zajął się pan Janusz Matysiak z serwisu przy ulicy Grzybowskiej w Radomiu za co bardzo dziękujemy.
DYSTANS
Całkowity dystans nie licząc dojazdu do Rzeszowa wyniósł 869 kilometrów.
Pokonywaliśmy średnio 124 kilometry w ciągu dnia ze średnią prędkością około 19-20 km/h.
KOSZT
Całkowity koszt wyprawy to w moim przypadku 266,73 PLN
Pociągi – 61
Marek + autokar – 105
Życie – 100,73
Podziękowania
Paweł
Mojej żonie Annie za wyrozumiałość i poparcie
Siostrze Agnieszce, że zechciała zająć się moją 5 letnią córcią
Piotr
Dominice i całej rodzinie
Wspólnie
Panu Januszowi Matysiakowi za dobre rady i przygotowanie naszych rowerów
Dziękujemy wszystkim, którzy nas ugościli w trakcie
podróży. Za herbatki, kanapki, śniadania, wodę do picia i mycia oraz
dobre słowo.
Pozdro Piotrek (Hara), jak to czytasz. Trafiłem na tego bloga przypadkiem, kolega udostępnił link do artykułu na cozadzien.pl :) Tez troszkę jeżdżę, ale nie jestem jeszcze takim hardkorem :D Szacun!
OdpowiedzUsuńWróciły wspomnienia z lat młodzieńczych , kiedy okrążyłem Polskę trzy krotnie . Ściana wschodnia Polski najmilej wspominana za jej gościnność . Czytając WASZE relacje byłem z WAMI .
OdpowiedzUsuńpozdrawiam Roman Szymanowski
Panie Romanie, dziękuję za miłe słowa. Fakt, na wschodzie fajnie było. Jestem pod wrażeniem, aż 3-krotnego okrążenia naszego kraju. Ja choćby na jednokrotne okrążenie - takie od A do Z nie mogę sobie póki co pozwolić. Obowiązki - może kiedyś.
UsuńNie myślał pan o odkurzeniu dawnej pasji ?
Czytając każdą taką relację wiem jedno...... maj albo czerwiec 2016 jadę na wschód! Plan to Przemyśl Białystok a może dalej.....
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki :-)
UsuńCZEŚĆ NAZYWAM SIĘ JACEK JABŁOŃSKI ,PODOBAJĄ MI SIĘ TWOJE WYPRAWY ROWEROWE. TEŻ JEŻDŻĘ DUŻO NA ROWERZE, SAM LUB Z GRUPAMI ROWEROWYMI ,, ORKAN, SYMPATYCY ORKANA, TRH 50+ 50- ,,CHCIAŁBYM CIĘ ZAPROSIĆ NA MOJĄ STRONĘ NA FACEBOOKU ŻEBY POROZMAWIAĆ. MAMY WSPÓLNEGO ZNAJOMEGO MECHANIKA JARKA KLECZAJA.
OdpowiedzUsuńCześć! Przemiło czytało się powyższą relację. Jeden jedyny raz w życiu byliśmy przy wschodniej ścianie i to akurat podczas wyprawy rowerowej. Twój post przypomniał nam charakter tamtej części Polski. Cudnie, dziękujemy :)
OdpowiedzUsuń