Baner

Slideshow Image 1 Slideshow Image 2 Slideshow Image 3 slideshow slideshow slideshow slideshow
"Przygoda szuka tylko tych, którzy pozwalają ponieść się jej w bezkresną i niewiadomą dal..." - Karol Waszkiewicz

czwartek, 18 września 2014

[Radom i okolice] Góry Świętokrzyskie w jeden dzień


To propozycja dla wszystkich tych, którzy znudzeni monotonią płaskiego Mazowsza szukają dodatkowych atrakcji w postaci pięknych widoków z morderczymi podjazdami w tle. O bliskości Gór Świętokrzyskich względem Radomia niech świadczy fakt, że będąc pięknym i młodym bywałem tu wielokrotnie.  Bez pomocy dodatkowych środków transportu, tylko rower.
Niestety, te czasy minęły już dawno i bezpowrotnie i dziś pomoc w postaci pociągu lub samochodu jest dla mnie koniecznością. Za bazę wypadową wybrałem oddalony o 50 km. od Radomia Suchedniów. Wyjątkowo też, tym razem nie jadę sam. Dołączyć do mnie postanowił Norbert. Cel - objechać dookoła najwyższe pasmo Gór Świętokrzyskich - Łysogóry.

Pierwsze kilometry trasy i od razu podjazd, może niezbyt stromy, ale jednak. Kierujemy się drogą nr. 751 w kierunku Bodzentyna. Pierwsze poważniejsze wzniesienie to "Wzgórze Barbarka" z kaplicą na szczycie. Warto tu przystanąć, nie tylko żeby złapać oddech :) ale i podelektować się widokiem Pasma Klonowskiego po prawej. Dalsza droga to mniej lub bardziej pofałdowany teren, a my w takiej scenerii docieramy do Bodzentyna.

 Z drogi widać już ruiny bodzentyńskiego zamku, ale odnalezienie właściwej uliczki na zamkowe wzgórze chwilę zajmuje. Jadąc od strony Suchedniowa należy na głównym skrzyżowaniu skręcić w lewo (kierunek Starachowice) i po około 200 metrach skręcić jeszcze raz w lewo w kamienistą uliczkę. 

 Początki zamku sięgają II połowy XIV wieku, kiedy to z inicjatywy krakowskiego biskupa Floriana z  Mokrska herbu Jelita wybudowano na wzgórzu murowany zamek.

 
 Z ciekawszych wydarzeń jakie widziały te mury, była wizyta króla Władysława Jagieły w 1410 r. przy okazji pielgrzymki na Święty Krzyż przed bitwą pod Grunwaldem.

Po licznych przebudowach i rozbudowach w 1789 r. sejm czteroletni zadecydował o upaństwowieniu zamku. Zaadaptowano go wówczas na szpital wojskowy i spichlerz. Budowlę ostatecznie opuszczono w 1814 r. Od tego momentu opuszczony obiekt stał się źródłem darmowego budulca dla okolicznych mieszkańców.

Jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku miejscowa ludność urządzała sobie w co lepiej zachowanych zamkowych komnatach bale. W 1902 r. zamek, a właściwie to co z niego pozostało, oficjalnie uznano za zabytek podlegający ochronie.
Bodzentyński zamek jak (niestety) większość tego typu obiektów w Polsce to trwała ruina, ale nawet w tym stanie prezentuje się nad wyraz malowniczo i romantycznie. 

Obok zamkowych ruin, widocznych w tle stoi kościół parafialny pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Stanisława. 

Z ołtarzem głównym wiąże się ciekawa historia. Na polecenie biskupa krakowskiego Piotra Gębickiego ołtarz będący pierwotnie na wyposażeniu katedry wawelskiej został przeniesiony najpierw do Kielc, a ostatecznie do bodzentyńskiej parafii. 
 Biskupowi nie spodobał się obraz autorstwa Piotra z Wenecji. Według legendy powodem decyzji biskupa Gębickiego było, że do końskiego zadu stojącego pod krzyżem "...modlić się niemiło..."

 Po dłuższej przerwie na zwiedzanie ruszamy w dalszą drogę. Tuż za Bodzentynem po raz pierwszy w czasie  tej wycieczki wyrasta przed nami góra Łysiec (595 m.n.p.m) z masztem radiowo telewizyjnym i klasztorem na Świętym Krzyżu. Tam zmierzamy i ten widok będzie nam towarzyszył jeszcze przez wiele kilometrów, albowiem żeby dostać się na sam szczyt będziemy musieli objechać górę niemal dookoła. Droga wije się na przemian w górę i w dół, jednak nie są to podjazdy jakoś szczególnie uciążliwe czy długie.

Paręnaście kilometrów przed Nową Słupią dostrzegam jadącego za nami w pewnej odległości i ubranego na kolorowo kolarza. Widać, że tempo ma dobre. W takich momentach od razu włącza mi się ściganie. Tym razem jest nie inaczej i w tempie wyścigowym zadowolony z siebie, że się "nie dałem" mijam niczym linię mety tablicę z napisem Nowa Słupia. Było fajnie, ale jeszcze tego samego dnia przyjdzie mi to odczuć.

Centralne miejsce Nowej Słupi z kościołem pod wezwaniem św. Wawrzyńca.

Figura świętokrzyskiego pielgrzyma zmierzającego na klęczkach do klasztoru na Świętym Krzyżu. Według legendy kiedy Emeryk dotrze na szczyt nastąpi koniec świata. Na szczęście nie spieszy mu się, bo podobno porusza się zaledwie o jedno ziarenko piasku rocznie :)

Ruszamy przed siebie bo droga jeszcze daleka, a najgorsze przed nami. Z Nowej Słupi kierujemy się na południe drogą nr. 756 by po około półtorakilometrowym podjeździe skręcić w prawo w drogę nr. 753 (kierunek Kielce). Szosa co prawda główna, ale wyznaczone w jezdni pasy ruchu dla rowerzystów czynią jazdę bezpieczną. Teraz po naszej prawej widzimy południową stronę Łysogór.

Cel blisko coraz bliżej. Za chwilę rozpocznie się jeden z najcięższych w Górach Świętokrzyskich podjazdów o długości około 6 kilometrów i przewyższeniu 275 m.

Wieś Podłysica - chyba najwyżej położona wieś w Górach Świętokrzyskich.

Spooko, jeszcze jakieś 2,5 km i będziemy na szczycie. 
A tak poważnie, nasze zasoby mocy powoli się wyczerpują, palące słońce nie pomaga i zaczynamy się zastanawiać czy rozsądnym będzie dalej przeć na górę. Trzeba przecież jeszcze wrócić do Suchedniowa, a to jak mawiała moja mama "świat drogi".

Decyzja mogła być tylko jedna. JEDZIEMY. Byłoby szkoda teraz, kiedy jesteśmy już prawie na miejscu zawrócić. Na pewno byśmy tego żałowali.  Przed nami ostatni odcinek przez las (na plus bo mamy cień)...

Udało się !
 W pocie czoła, sapiąc jak stare lokomotywy i wypijając nie spore ilości wody pokonaliśmy tę górę. Zmaltretowani, ale zadowoleni :)

Przed nami w całej okazałości maszt radiowo telewizyjny, przy dobrej pogodzie widoczny z bardzo daleka, swoim zasięgiem pokrywa całe województwo świętokrzyskie i spore fragmenty województw ościennych. Całkowita wysokość masztu to 157 m. został oddany do użytku w 1966 roku.

Nie wiem co się działo tego dnia na Świętym Krzyżu, ale tylu ludzi i tylu samochodów nie widziałem tu nigdy. 

Bazylika mniejsza pw. Trójcy Świętej i Sanktuarium Relikwii Drzewa Krzyża Świętego to najstarsze polskie sanktuarium. Dokładna data założenia opactwa benedyktynów nie jest znana. Tradycja benedyktyńska przypisuje fundację Bolesławowi Chrobremu w 1006 roku. Od 1306 roku w tym miejscu przechowywana jest znaczna cząstka relikwii Krzyża Świętego podarowana przez Emeryka, królewicza z Węgier. Obecnie gospodarzami klasztoru i kustoszami sanktuarium są Misjonarze Oblaci (OMI)

 Dla zainteresowanych: w każdą niedzielę i święta o 11.30 msza święta SUMA połączona z wystawieniem Relikwii i możliwością ucałowania.

Od strony południowej znajdują się krypty. Obecnie spoczywają tu benedyktyni pochowani w latach od 1766 roku, aż do kasacji opactwa świętokrzyskiego w 1819 roku. W osobnej salce zobaczyć można domniemane zwłoki księcia Jeremiego Wiśniowieckiego.

Po dość długiej przerwie jaką sobie urządziliśmy na Świętym Krzyżu jedziemy dalej. Długie postoje w takiej trasie są średnio dobrym pomysłem. Ciężko później zmusić zmęczone ciało do pracy.

Ze Świętego Krzyża kierujemy się na zachód, przez Podłysicę i lokalne wsie docieramy do Krajna do szosy nr. 752, kierunek Święta Katarzyna i zamykający pętlę Bodzentyn. Tu czeka na nas ostatni, naprawdę długi i ciężki podjazd. Pogoda niezmiennie dopisuje czyli cały czas upał. Miałem akurat spory zapas wody, więc  wylałem sobie trochę na głowę - niesamowita ulga. Generalnie jak widać na zdjęciu, góra tym razem nas pokonała. Bardzo duży wysiłek jednorazowy bez właściwego przygotowania zaowocował u mnie skurczami nóg. Działo się tak każdorazowo przy mocniejszym naciśnięciu na pedały. Jakbym się  nie ścigał się z przypadkowym rowerzystą przed Nową Słupią, to teraz na pewno jechałoby mi się dużo lepiej. 

 Klasztor i kościół pw. Św. Katarzyny w miejscowości o tej samej nazwie. Historia klasztoru sięga XV wieku i wiąże się z postacią słynnego rycerza króla Władysława Jagiełły -Wacławka. To on z pomocą Bernardynów, pierwotnych gospodarzy wybudował drewniany kościółek, którego ołtarz ozdobiono figurą Katarzyny męczennicy sprowadzoną z północnej Afryki.
Obecnie gospodarzem klasztoru są siostry Bernardynki. Zakonnice stronią od kontaktu ze światem zewnętrznym i spędzają czas zgodnie z regułą zakonną, "w milczeniu, modląc się i pracując".

Święta Katarzyna była ostatnim punktem naszej wycieczki. Do oddalonego o kilka kilometrów Bodzentyna mamy już z górki, jeszcze tylko dojazdówka do Suchedniowa i koniec.

Pętla w całości wytyczona drogami asfaltowymi zamknęła się ilością 100 kilometrów. Na trasie trzeba się zmierzyć z wieloma podjazdami z czego najcięższy to ten prowadzący na Święty Krzyż. Wobec tego należy równomiernie rozłożyć siły i unikać zbędnego szarpania się. 
Ostrzegam tych co mieliby ochotę skrócić sobie drogę i z Nowej Słupi jechać Traktem Królewskim wprost do Świętego Krzyża. To typowy szlak pieszy, zbyt stromy by można było się poruszać na rowerze.

 Jeżeli stwierdzicie, że jest to zbyt duży wysiłek jak na jeden dzień, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby tę trasę rozłożyć na dwa dni. Z noclegiem nie ma problemu, znajdziemy praktycznie wszędzie.

Poniżej dokładna mapa wraz z profilem topograficznym trasy. 
    

1 komentarz:

  1. Jakiś czas temu w świętokrzyskim poprawiono część infrastruktury rowerowej w ramach szlaku Green Velo. Warto się wybrać.

    Polecam także trasy w okolicy Zagnańska (Dąb Bartek, Huta Samsonów, Suchedniowa - Rezerwat Świnia Góra oraz Bliżyn). Dobre drogi szutrowe, mało uczęszczane, asfaltowe, lokalne drogi.

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz :-)
Uwaga ! Na blogu działa spamowstrzymywacz (spam = linki do stron komercyjnych, komentarze typu "wspaniała stronka, zajrzyj na moją WWW", zaproszenia do udziału w konkursie itp.).