To nasza pierwsza wspólna wycieczka. Był to długi majowy weekend 2009
roku. Wyjechaliśmy bardzo wczesnym rankiem, żeby jeszcze pierwszego dnia
po przyjeździe na miejsce zrobić pierwszą trasę. Podróż minęła bez
przygód i około południa dotarliśmy na miejsce. Nie mieliśmy konkretnie
zaplanowanego noclegu, jednak poszukiwania nie trwały zbyt długo.
Zatrzymaliśmy się w domku nad potokiem w małej bieszczadzkiej wsi -
Komańcza.
Nasz dom był położony kilkaset metrów od klasztoru w którym internowany był Prymas Wyszyński.
Nasz dom był położony kilkaset metrów od klasztoru w którym internowany był Prymas Wyszyński.
1 dzień
Zaraz po przyjeździe rozpakowaliśmy się, złożyliśmy rowery, zjedliśmy
obiad i w drogę. Zaplanowaliśmy trasę około 70 kilometrów. KOMAŃCZA -
DUSZATYN - JEZIORKA DUSZATYŃSKIE - CHRYSZCZATA - CISNA - KOMAŃCZA. Droga
z Komańczy do Cisnej wiodła cały czas lasem. Przez parę dni przed
naszym przyjazdem padał deszcz. Z tego względu na trasie kilka razy
trafiliśmy na nieprzejezdne błoto. Rowery trzeba było prowadzić. Do
Cisnej dojechaliśmy późnym popołudniem. Nie chcieliśmy wracać w nocy,
dlatego zdecydowaliśmy o powrocie drogą asfaltową. Mimo to do Komańczy
wjeżdżaliśmy w całkowitej ciemności.
Drugiego dnia (niedziela) od rana padał deszcz. Przestawał na chwilę i
znów wracał. Około godziny 12 zdecydowaliśmy się na wyjazd. Ujechaliśmy
kilkaset metrów i zatrzymaliśmy się w sklepie przy drodze żeby
uzupełnić zapasy wody i słodyczy. Deszcz zatrzymał nas w sklepie na
dłużej. Jak tylko znów przestało padać zaczęliśmy jechać. Okazało się
później, że była to dobra decyzja. Już więcej tego dnia nie padało.
Wszystkie chmury zniknęły, rozpoczęło się piękne niedzielne popołudnie.
Jazda po leśnych terenach była niepowtarzalna. Zapach i odgłosy lasu po
deszczu są nie do opisania. Dodatkową atrakcją, którą przyniosły obfite
opady była przeprawa przez potok. Może to dziwnie brzmi, ale w
normalnych warunkach przez potok przejeżdżają zwykłe samochody. Ma on
szerokość 3 - 4 metrów i głębokość 20 -30 cm. Tego dnia potok
przeobraził się w nadal płytką, ale szeroką rzekę. Zdecydowaliśmy się
przez nią przeprawić. Zsiedliśmy z rowerów, zdjęliśmy buty i w drogę.
Ani nasze stopy ani opony nie natrafiły na żadne szkło. Las tego dnia
był piękny. Duża wilgotność sprawiła, że zapach był wyjątkowo
intensywny. Mijaliśmy woski, które zdawały się być odcięte od świata,
żyjące własnym rytmem. Parę gospodarstw, starsi ludzie siedzący na
ławeczkach przy drewnianych domach. Na naszej drodze zauważyliśmy dom,
który powoli scalał się otaczającym go lasem. Nikt już w nim nie
mieszkał, ściany powoli się rozsypywały, przez dziury w dachu zaglądały
gałęzie drzew. Tego dnia trasa była trochę lżejsza. Do Komańczy znów zjechaliśmy w nocy.
2 dzień
3 dzień
Ostatniego dnia postanowiliśmy pojechać na Słowację. Rano spakowaliśmy wszystkie bagaże do samochodu łącznie z rowerami i pojechaliśmy na granicę. Jeszcze po stronie polskiej przesiedliśmy się na nie i przejechaliśmy na stronę słowacką. Tu od razu rozpoczął się długi zjazd. Z małymi przerwami na jazdę po równym terenie zjazd trwał około 2 godzin. Ze względu na to, że chcieliśmy jeszcze za dnia wrócić do Radomia zdecydowaliśmy, że zatrzymamy się w pierwszym miejscu, w którym można coś zjeść i wracamy. Pierwszym takim miejscem okazało się być miasteczko Stakcin. Jeden z nas wszedł coś kupić, a gdy wyszedł zobaczył, że pozostali rozmawiają z jakąś panią. Okazało się, że była to dziennikarka lokalnej gazety. Zadała nam kilka pytań na temat celu naszej podróży i po miłej rozmowie wyruszyliśmy w drogę powrotną. Na koniec przydarzyła się jeszcze jedna przygoda, która zapadła w mojej pamięci na długo. Byłem (Piotrek) już dosyć zmęczony i powiedziałem chłopakom, żeby pojechali i już rozkładali rowery, a ja będę jechał z tyłu. Jechałem tak jakiś czas, po czym zdecydowałem, że
przed następnym wzniesieniem przejdę trochę na nogach. Gdy tylko zsiadłem z roweru i chwyciłem za kierownicę koło z widelcem całkiem odpadło. Przed oczami przeleciały mi wszystkie chwile z naszego wyjazdu, w których zjeżdżaliśmy z dużymi prędkościami. Gdyby wówczas widelec pękł, to nie wiem co by ze mnie zostało. Rower do samochodu jakoś doniosłem. To był koniec wycieczki. Pozostał jeszcze tylko powrót do Radomia. Zgodnie z planem wczesnym popołudniem byliśmy na miejscu,
Piotr Majcher
Wyświetl większą mapę
Witam, chciałbym się jakoś skontaktować z Piotrem Majcherem. Proszę o kontakt na maila: tomdomagala@interia.eu, kolega z technikum :)
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń