Baner

Slideshow Image 1 Slideshow Image 2 Slideshow Image 3 slideshow slideshow slideshow slideshow
"Przygoda szuka tylko tych, którzy pozwalają ponieść się jej w bezkresną i niewiadomą dal..." - Karol Waszkiewicz

niedziela, 10 maja 2009

Bieszczady - Słowacja

 

 To nasza pierwsza wspólna wycieczka. Był to długi majowy weekend 2009 roku. Wyjechaliśmy bardzo wczesnym rankiem, żeby jeszcze pierwszego dnia po przyjeździe na miejsce zrobić pierwszą trasę. Podróż minęła bez przygód i około południa dotarliśmy na miejsce. Nie mieliśmy konkretnie zaplanowanego noclegu, jednak poszukiwania nie trwały zbyt długo. Zatrzymaliśmy się w domku nad potokiem w małej bieszczadzkiej wsi - Komańcza.
Nasz dom był położony kilkaset metrów od klasztoru w którym internowany był Prymas Wyszyński.
1 dzień
Zaraz po przyjeździe rozpakowaliśmy się, złożyliśmy rowery, zjedliśmy obiad i w drogę. Zaplanowaliśmy trasę około 70 kilometrów. KOMAŃCZA - DUSZATYN - JEZIORKA DUSZATYŃSKIE - CHRYSZCZATA - CISNA - KOMAŃCZA. Droga z Komańczy do Cisnej wiodła cały czas lasem. Przez parę dni przed naszym przyjazdem padał deszcz. Z tego względu na trasie kilka razy trafiliśmy na nieprzejezdne błoto. Rowery trzeba było prowadzić. Do Cisnej dojechaliśmy późnym popołudniem. Nie chcieliśmy wracać w nocy, dlatego zdecydowaliśmy o powrocie drogą asfaltową. Mimo to do Komańczy wjeżdżaliśmy w całkowitej ciemności.

                                                                                                                  2 dzień
Drugiego dnia (niedziela) od rana padał deszcz. Przestawał na chwilę i znów  wracał. Około godziny 12 zdecydowaliśmy się na wyjazd. Ujechaliśmy kilkaset metrów i zatrzymaliśmy się w sklepie przy drodze żeby uzupełnić zapasy wody i słodyczy. Deszcz zatrzymał nas w sklepie na dłużej. Jak tylko znów przestało padać zaczęliśmy jechać. Okazało się później, że była to dobra decyzja. Już więcej tego dnia nie padało. Wszystkie chmury zniknęły, rozpoczęło się piękne niedzielne popołudnie. Jazda po leśnych terenach była niepowtarzalna. Zapach i odgłosy lasu po deszczu są nie do opisania. Dodatkową atrakcją, którą przyniosły obfite opady była przeprawa przez potok. Może to dziwnie brzmi, ale w normalnych warunkach przez potok przejeżdżają zwykłe samochody. Ma on szerokość 3 - 4 metrów i głębokość 20 -30 cm. Tego dnia potok przeobraził się w nadal płytką, ale szeroką rzekę. Zdecydowaliśmy się przez nią przeprawić. Zsiedliśmy z rowerów, zdjęliśmy buty i w drogę. Ani nasze stopy ani opony nie natrafiły na żadne szkło. Las tego dnia był piękny. Duża wilgotność sprawiła, że zapach był wyjątkowo intensywny. Mijaliśmy woski, które zdawały się być odcięte od świata, żyjące własnym rytmem. Parę gospodarstw, starsi ludzie siedzący na ławeczkach przy drewnianych domach. Na naszej drodze zauważyliśmy dom, który powoli scalał się otaczającym go lasem. Nikt już w nim nie mieszkał, ściany powoli się rozsypywały, przez dziury w dachu zaglądały gałęzie drzew. Tego dnia trasa była trochę lżejsza. Do Komańczy znów zjechaliśmy w nocy.

3 dzień

Ostatniego dnia postanowiliśmy pojechać na Słowację. Rano spakowaliśmy wszystkie bagaże do samochodu łącznie z rowerami i pojechaliśmy na granicę. Jeszcze po stronie polskiej przesiedliśmy się na nie i przejechaliśmy na stronę słowacką. Tu od razu rozpoczął się długi zjazd. Z małymi przerwami na jazdę po równym terenie zjazd trwał około 2 godzin. Ze względu na to, że chcieliśmy jeszcze za dnia wrócić do Radomia zdecydowaliśmy, że zatrzymamy się w pierwszym miejscu, w którym można coś zjeść i wracamy. Pierwszym takim miejscem okazało się być miasteczko Stakcin. Jeden z  nas wszedł coś kupić, a gdy wyszedł zobaczył, że pozostali rozmawiają z jakąś panią. Okazało się, że była to dziennikarka lokalnej gazety. Zadała nam kilka pytań na temat celu naszej podróży i po miłej rozmowie wyruszyliśmy w drogę powrotną. Na koniec przydarzyła się jeszcze jedna przygoda, która zapadła w mojej pamięci na długo. Byłem (Piotrek) już dosyć zmęczony i powiedziałem chłopakom, żeby pojechali i już rozkładali rowery, a ja będę jechał z tyłu. Jechałem tak jakiś czas, po czym zdecydowałem, że
 przed następnym wzniesieniem przejdę trochę na nogach. Gdy tylko zsiadłem z roweru i chwyciłem za kierownicę koło z widelcem całkiem odpadło. Przed oczami przeleciały mi wszystkie chwile z naszego wyjazdu, w których zjeżdżaliśmy z dużymi prędkościami. Gdyby wówczas widelec pękł, to nie wiem co by ze mnie zostało. Rower do samochodu jakoś doniosłem. To był koniec wycieczki. Pozostał jeszcze tylko powrót do Radomia. Zgodnie z planem wczesnym popołudniem byliśmy na miejscu,
                                                   Piotr Majcher






Wyświetl większą mapę

 

2 komentarze:

  1. Witam, chciałbym się jakoś skontaktować z Piotrem Majcherem. Proszę o kontakt na maila: tomdomagala@interia.eu, kolega z technikum :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz :-)
Uwaga ! Na blogu działa spamowstrzymywacz (spam = linki do stron komercyjnych, komentarze typu "wspaniała stronka, zajrzyj na moją WWW", zaproszenia do udziału w konkursie itp.).