Baner

Slideshow Image 1 Slideshow Image 2 Slideshow Image 3 slideshow slideshow slideshow slideshow
"Przygoda szuka tylko tych, którzy pozwalają ponieść się jej w bezkresną i niewiadomą dal..." - Karol Waszkiewicz

niedziela, 14 stycznia 2018

Istria - wschodnie wybrzeże, powrót


Tak jak przypuszczałem, trafił nam się nocleg bez mała na przedmieściach Puli. Po dosłownie kwadransie kręcenia byliśmy w obrębie jego granic. Kilkudziesięciotysięczne, portowe miasto jest największą aglomeracją półwyspu. Wystarczająco dużą by móc się zgubić. Stąd rozchodzą się drogi powrotne, autostrada A9 oraz droga nr. 66 zwana potocznie magistralą adriatycką. Przed wybudowaniem autostrady sześćdziesiątka szóstka była główną arterią łączącą północ z południem. Obecnie powinno być na niej już dużo spokojniej - taką mieliśmy nadzieję :)

Tymczasem, rzymski amfiteatr z czasów Wespazjana, podobno zachowany w bardzo dobrym stanie, to główna atrakcja Puli. Koniecznie musieliśmy go zobaczyć.

Kaktusy Włochów u których spaliśmy.


Ze znalezieniem starożytnego amfiteatru nie ma problemu. Jest widoczny z daleka.


fot. Marcin

Amfiteatr mógł pomieścić 23 tysiące widzów.




W Puli spotkaliśmy grupę Chinek na rowerach. Okazało się, że panie podróżują po Europie już dwa miesiące - Wow ! Ale jeszcze większe zdziwko nas ogarnęło, gdy zobaczyliśmy czym przemierzają stary kontynent. Tylko jedna z pań dosiadała nazwijmy to - normalny rower, czyli taki na dużych, turystycznych kołach. Pozostałe jechały na rowerach podobnych do naszych składaków.

  Zdziwił nas ich ubiór. My w krótkich rękawkach i krótkich spodenkach. One wszystkie bez wyjątku od stóp do głów ubrane dość ciepło, przynajmniej tak to wyglądało. Owszem, była wczesna pora, ale w tym regionie geograficznym i do tego w środku lata, jest wystarczająco ciepło - nawet rano.

No i pojechały... 

Chinki albo jechały przeciwnym kierunku, albo zupełnie inną drogą bo więcej się już nie zobaczyliśmy. My z kolei postanowiliśmy odpuścić sobie Kamienjak, przylądek o którym wspominałem w filmiku powyżej. Marcin odpalił internety w celu wybadania tematu i  uznał, że miejsce to jest słusznie atrakcyjne widokowo, ale tylko z lotu ptaka. Z poziomu gruntu już dużo mniej. Może i miał trochę racji, ale myślę jednak, że owa niechęć była podyktowana zmęczeniem jakiego doświadczał od kilku dni.

Magistrala adriatycka, czyli droga nr. 66
fot. Marcin

 Chyba jedyne takie miejsce, gdzie mogliśmy się zatrzymać i chwilkę odpocząć. Ten stożkowy domek obok to kazun, tradycyjne schronienie przed słońcem dla chłopów i pasterzy. Ciekawostką pozostaje w jaki sposób ów domek zbudowany bez użycia jakiegokolwiek spoiwa się trzyma :-) 

 Przy jednym ze sklepów Marcin wdał się w dialog. Tubylców interesowały różne rzeczy, ale najbardziej ile w Polsce zarabia... kasjerka :)

Czasem zmęczenie daje się we znaki do tego stopnia, że robi się rzeczy, o których szanujący się obywatel normalnie nigdy by się nawet nie pomyślał, a co dopiero robić. Tak stało się kilka godzin później, gdzieś w połowie pomiędzy Pulą, a Rijeką. Na szczycie kolejnego wzniesienia zatrzymałem się na przystanku autobusowym. Po chwili dojechał też Marcin, który na podjeździe troszkę został z tyłu. Obaj byliśmy zmaltretowani spiekotą, ale mnie dodatkowo bolały plecy. Zawsze tak mam kiedy długo jadę. Przystanek natomiast był wyjątkowo przyjemny. Jego ażurowa budowa umożliwiała swobodną cyrkulację powietrza, a lokalizacja na szczycie góry sprawiała, że cały czas wiał niezbyt silny, ale cudownie przyjemny wietrzyk. Położyłem się by choć przez moment rozprostować kości i bolące plecy. W ślad za mną poszedł kolega i tak nie myśląc za wiele, nigdzie się nie spiesząc i w całkowitym milczeniu leżeliśmy delektując się chwilą. Nikomu nie przeszkadzało, że kanciaste deski trochę upijały, że pod głową nie było miękkiej podusi. To było nieistotne :)  Na leżeniu miało się zakończyć, ale jak nie trudno się domyślić, posnęliśmy tam jak zmęczone zabawą dzieci.

Obudzili nas... Francuzi. 


Podobni nam sakwiarze. Para, chłopak i dziewczyna, oboje w wieku około 30 lat. Zatrzymali się bo zainteresował ich widok dwóch, objuczonych sakwami rowerów.  Po krótkiej rozmowie okazało się, że pochodzą z Paryża, wyjechali jakiś czas temu i zmierzają w kierunku Azji. Razem zgodnie stwierdzili, że na "pojeżdżenie" zaplanowali sobie... uwaga... 2 lata !
Narzekaliśmy, że nasze rowery ciężkie... Ich były niemiłosiernie obładowane. U niej i u niego komplet czterech, pękatych sakw. Oprócz tego sporo innych, poprzypinanych toreb i torebeczek, no ale jak się jedzie tak daleko i na tak długo, to nie ma wyjścia - trzeba mieć wszystko.

Od miejscowości Plomin magistrala adriatycka znacznie przybrała na atrakcyjności. Zaczęły się prawdziwe widoki dla których tu przyjechaliśmy. Przepiękny Adriatyk przez cały czas widziany z pewnej wysokości i jeszcze piękniejsze wyspy Cres i Krk. Tu nie ma się co rozpisywać... najlepiej zobaczyć na zdjęciach, a jeszcze lepiej tam pojechać i na własnej skórze doświadczyć.

 Malutki Plomin. Od teraz magistrala adriatycka jak sama jej nazwa wskazuje prowadzi ściśle wzdłuż Adriatyku. 

 



fot: Marcin

Gdzieś po drodze napotkaliśmy na niczym nie zabezpieczony tunel wydrążony w litej skale.

Trochę go spenetrowaliśmy z ciekawości, tym bardziej, że wewnątrz panował chłód jak w jaskini. Prowadził nieznacznie w dół, a jego długość to jakieś 60-80 metrów. Koniec (albo i nie) zalany wodą.

Po naszej prawej cały czas barierki, z za nimi przepaść. Zdarzały się też odcinki, gdzie ich nie było. Wówczas dłoń jakoś sama z siebie zaciskała się na dźwigni hamulca :) 
fot: Marcin


 





Przez całą drogę mieliśmy prawdziwą, widokową ucztę. Niestety, wschodnie wybrzeże Istrii to jedno z tych miejsc w Chorwacji, które szczególnie upodobali sobie turyści. Bogate wille, drogie auta, mnóstwo restauracji, hotel na hotelu, kempingi... Wszystko fajnie pięknie, ale znalezienie bezpiecznego lokum na nocleg w takim miejscu, jest bardzo utrudnione albo wręcz niemożliwe. Próżno też szukać gospodarza, który zgodziłby się udostępnić swoje podwórko. Z doświadczenia wiem, że wszyscy w takich przypadkach odsyłają na komercyjne noclegownie. Mogliśmy oczywiście zjechać z głównej drogi, gdzieś w głąb półwyspu, ale trzeba by wiele kilometrów przejechać by przychylnego gospodarza znaleźć. Poza tym czekałaby nas znów drogowa wspinaczka, a o tym Marcin słyszeć nie chciał :)
Zdecydowaliśmy się zanocować na kempingu, jakieś trzydzieści parę kilometrów przed Rijeką. Cena za ten luksus to 17 euro od łebka w najtańszej opcji. Trochę drogo, ale nie było innego wyjścia. Jadąc na rowerowe wakacje musicie być przygotowani na takie ewentualności. Nie zawsze jest tanio czy za darmo. 
Niezbyt pomyślnie finansowo zakończył się poprzedni dzień, ale to co stało się nazajutrz, chyba każdego przyprawiło by o ból głowy. Tym razem co prawda nie chodziło o mamonę, ale uwierzcie mi... wolałbym kolejne 17 euro wyłożyć, by nie musieć przez to przechodzić. Musiałem podjąć bardzo ważną, męską decyzję. Decyzję dotyczącą dalszej mojej podróży...  

Cdn... :)
 


Treść była ciekawa ? Podziel się:

4 komentarze:













  1. Ja byłem na wczasach w Rabacu,i potwierdzam-droga do Rijeki jest bardzo widowiskowa.Kurcze kusisz tymi widokami i robisz apetyt na taką wyprawę.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak nic musisz pojechać :) Rowerem zupełnie inaczej odczuwa się taką drogę niż jadąc autem. To fakt, że czasem jest ciężko, ale jeżeli masz czas i się nigdzie spieszyć nie musisz, to jest pięknie. Polecam :)

      Usuń
  2. Dwa lata temu pokonałem ten odcinek rowerem, ale w przeciwnym kierunku :)

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz :-)
Uwaga ! Na blogu działa spamowstrzymywacz (spam = linki do stron komercyjnych, komentarze typu "wspaniała stronka, zajrzyj na moją WWW", zaproszenia do udziału w konkursie itp.).