Baner

Slideshow Image 1 Slideshow Image 2 Slideshow Image 3 slideshow slideshow slideshow slideshow
"Przygoda szuka tylko tych, którzy pozwalają ponieść się jej w bezkresną i niewiadomą dal..." - Karol Waszkiewicz

czwartek, 14 września 2017

W drodze na południe - Węgry, Słowenia.


 
Węgierski Köszeg okazał się pierwszym, naprawdę ładnym miastem. Na tyle ładnym, że postanowiliśmy zatrzymać się tu na dłuższą chwilę, a aparaty fotograficzne poszły w ruch. Tu też po raz pierwszy zetknąłem się z mową ojczystą madziarów. Na szczęście moja rozmówczyni wykazała się cierpliwością i humorem - bo różnie z tym bywa. Było trochę śmiechu, machania rękoma, ale ostatecznie z pomocą długopisu i kartki papieru dowiedziałem się ile kosztuje butelka Tokaja.


Zamek Jurišica





Z architekturą i sztuką mam tyle samo wspólnego co i z angielskim czyli niewiele, ale bardzo podobały mi się te wielobarwne kamienice.

Podobał mi się też obelisk z pierwszego planu, niestety nie mam pewności kto na nim dumnie pręży pierś. Stałem na Placu Jurišica, więc możliwe, że jest to sam Miklós Jurišic, chorwacki dowódca wojskowy znany z bohaterskiej obrony miasta z 1532 roku.



Kościół pw. Serca Jezusa.


Na szczęście poza nielicznymi wyjątkami nie mieliśmy problemu w kontaktach z tubylcami. Zarówno tu, na Węgrzech jak i w Austrii w większości przypadków nasi rozmówcy w mniejszym lub większym stopniu znali angielski. Przydawało się to zwłaszcza podczas szukania miejsca pod namioty. Wprawdzie, póki co nie było ku temu okazji, bo pierwszą noc biwakowaliśmy na dziko w winnicy. Wczoraj zaś zaszyliśmy się... nie zgadniecie gdzie... za węgierskim marketem w środku jakiegoś przygranicznego miasta. Ciekawe miny musieli mieć poranni dostawcy widząc dwa namioty :-)

  Nocleg w winnicy.                                                      fot. Marcin

Zadekowani za supermarketem.                                        fot. Marcin

Po austriackiej stronie trafiliśmy na coś takiego... Z daleka wyglądało to  jak odcięte od pozostałej części kościoła prezbiterium. Tylko że gdzie reszta ?...

Kiedy podjechaliśmy bliżej jasnym stało się, że nie są to ruiny tak jak przypuszczaliśmy. Ot taka kaplica. 

 Stoliki, ławki, kosz na śmieci, bieżąca woda (pitna) - tak powinien wyglądać każdy pit-stop dla rowerzystów. No, ale gdybym już na siłę miał się czegoś czepić, to w tej beczce wymalowanej w  winne motywy brakowało wina. Ot takie małe niedociągnięcie - ale darujemy :-)
  
    Po długim, wymagającym podjeździe jest... Słowenia.

Z mojej lewej Węgry, z prawej Słowenia.

W Słowenii czułem się do złudzenia jak w Polsce. Podobna zabudowa, podobny poziom infrastruktury drogowej. Jedynie ukształtowanie terenu może nieco inne. Kilometry mijały, kolejne dni uciekały, a góry jak z nami były, tak są nadal. Teraz wiem, że ta wyprawa była bez wątpienia najbardziej górzystą ze wszystkich jakie do tej pory odbyłem. To co zmieniło się od wyjazdu z Wiednia to pogoda. Wreszcie mieliśmy prawdziwe lato i krystalicznie czysty błękit. Niestety, słupki rtęci w parze z błękitem nieba też wystrzeliły mocno w górę.  Duchota dawała nam się we znaki, a zatrzymać się i wygodnie odpocząć nie za bardzo było gdzie. Owszem, mijaliśmy zajazdy, knajpy czy przydrożne bary urządzone tak, że aż samo się prosiło by przystanąć na moment, odpocząć, choć na chwilę uciec od palącego słońca. Czasami korzystaliśmy, ale wówczas wypadało coś zamówić. I wtedy dowiadywałem się, że np: butelka coca coli 0,33 l. kosztuje 1,5 euro... Nie żebym był skąpy czy coś, ale trzy łyki zimnej przyjemności za 6 zł to dla mnie po prostu dużo.

Ten dzień zakończyliśmy na podwórku pewnego młodego Słoweńca. Wreszcie nocleg u gospodarza, czyli można się normalnie wykąpać (czytaj: szlauch + trawka). Tuż obok przebiegała linia kolejowa i od czasu do czasu hałasowały pociągi. W przypadku towarowych był to naprawdę duży hałas. Rozpędzająca się lokomotywa dźwiękiem bardziej przypominała startujący samolot niż normalny pociąg - i nie przesadzam w tym momencie. Co one tam miały "pod maską" i czemu były takie głośne - tego nie wiem.

     Należąca do naszego gospodarza suka Aisha bardzo nas polubiła.

Nazajutrz zostawiliśmy kartkę z krótkim podziękowaniem za możliwość rozbicia namiotów.




Treść była ciekawa ? Podziel się:

2 komentarze:

  1. Witaj, świetna trasa oraz widoki! Jak długo trwały przygotowania do takiej podróży? Spanie na dziko w namiocie ma swoje uroki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Tomku, żadnych wielkich przygotowań nie było. Coś koło wiosny ustaliliśmy, że jedziemy do Chorwacji. Potem wypisałem sobie co warto zobaczyć, gdzie jaka waluta, ubezpieczenie, serwis rowerka i to wszystko :-)

      Usuń

Dzięki za komentarz :-)
Uwaga ! Na blogu działa spamowstrzymywacz (spam = linki do stron komercyjnych, komentarze typu "wspaniała stronka, zajrzyj na moją WWW", zaproszenia do udziału w konkursie itp.).