Baner

Slideshow Image 1 Slideshow Image 2 Slideshow Image 3 slideshow slideshow slideshow slideshow
"Przygoda szuka tylko tych, którzy pozwalają ponieść się jej w bezkresną i niewiadomą dal..." - Karol Waszkiewicz

czwartek, 8 grudnia 2016

Ten, któremu zamarzyło się uścisnąć moją dłoń :-)



Zielona Góra jak sama nazwa wskazuje, znajduje się... na górze. Prawdopodobnie bym ją ominął bo stosunek do dużych miast mam taki jaki mam. Obiecałem jednak pewnemu koledze, który notabene jest moim fanem, że jeżeli będzie taka możliwość to zajadę na słówko. No i w praniu wyszło, że rzeczywiście tę Zieloną Górę miałem po drodze. Ba... jadąc od strony Nowogrodu Bobrzańskiego w kierunku Świebodzina omijanie jej byłoby dodatkowym nadrabianiem kilometrów. Poza tym zwyczajnie cieszyłem się na to spotkanie. Nie jestem jakoś szczególnie wygadany, ale podróżując samotnie czasem odczuwa się deficyt słowa. 
Tak więc stanąłem u podnóża sporego wzniesienia i chciał nie chciał, musiałem wdrapać się na sam jego szczyt. W tym celu  palcem wskazującym lewej ręki zrzuciłem łańcuch na najmniejszy "blat". Po pokonaniu góry chciałem powrócić na środkowy tryb z przodu, ale... okazało się to niemożliwe.
Lewa manetka z niewiadomych przyczyn zaczęła stawiać opór uniemożliwiając zmianę przełożenia.  W sumie... nie byłem tym bardzo zaskoczony. Mój rower jest już stary, ma najechane blisko 40 tysięcy kilometrów i w większości jest w oryginale. Nie ma się co dziwić, ma już prawo niedomagać.


Czasem zużywająca się część daje jakieś objawy i zbliżającą się awarię można przewidzieć. Niestety pechowa manetka nie "uprzedziła" mnie wcześniej, że zamierza się zepsuć. Szczęście w nieszczęściu, że usterka nie przekreślała dalszej jazdy. Wolno bo wolno, ale mogłem jechać.

Salon rowerowy Sogest.


Na tę chwilę nie w głowie mi były spotkania. Priorytetem było przywrócenie osiołkowi pełnej sprawności. Zagadnąłem młodą rowerzystkę o jakiś warsztat zajmujący się naprawą rowerów w Zielonej Górze... i tak trafiłem do do firmy Sogest przy ulicy Podgórnej 4. Nie był to stricte serwis rowerowy, a bardziej sklep z akcesoriami i częściami do rowerów. Mimo to Pan Krzysiek chyżo złapał skrzynkę z narzędziami, a osiołek wprost z ulicy trafił na stół operacyjny. Nie było spychologii czy formułek w stylu: będzie gotowy za tydzień, albo: przyjdź pan pojutrze to zobaczymy... Gość widział, że jestem w potrzebie i stanął na wysokości zadania.
Początkowo obydwaj przekonani byliśmy, że manetka kwalifikuje się do wymiany. Jednak po poluzowaniu mocujących ją śrub nagle ożyła. Cpykaliśmy nią w tą i z powrotem nie dowierzając, że sama się naprawiła. 

Po chwili zastanowienia wszystko stało się jasne... Przyczyna okazała się banalna...

Przed podróżą fundnąłem sobie nowe chwyty na kierownicę. Porównując je ze starymi okazało się, że te nowe są o kilka milimetrów dłuższe. Niby nic - a jednak... W swoim rowerze mam zamontowane rogi i żeby zmieścić dłuższe chwyty musiałem cały znajdujący się na kierownicy osprzęt przesunąć bliżej środka. I w dalszym ciągu nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że moja kiera jest podwójnie gięta, a jej średnica zwiększa się. W związku z tym w wyniku owej operacji wystąpiły naprężenia w lewej manetce - tej która odpowiada za pracę przedniej przerzutki.

 Salon rowerowy Sogest przy ulicy Podgórnej 4 w Zielonej Górze i mój wybawiciel - Pan Krzysiek.

Co ciekawe, awarię jednak można było przewidzieć. Czerwona kreska w okienku pokazująca na którym biegu aktualnie jedziemy, zaczęła pracować dziwnie z oporem. To już był dostateczny sygnał, że coś jest źle, no ale cóż, człowiek uczy się całe życie. 

Tymczasem wystarczyła niewielka korekta w ustawieniu kąta obu manetek i wszystko cudownie wróciło do normy. Na pytanie ile płacę, Pan Krzysiek odparł bez ogródek, że: - nic... podróżni gratis... - Fakt, ostatecznie okazało się, że nie było konieczności wymiany czegokolwiek, ale samo zdiagnozowanie problemu zajęło dłuższą chwilę. Fajnie, że są jeszcze na tym świecie życzliwi, bezinteresowni ludzie - jeszcze raz DZIĘKUJĘ.

Ten któremu zamarzyło się uścisnąć moją dłoń :-)


Zielona Góra to polska stolica wina, a jednocześnie najwyżej na północ wysunięty punkt na europejskiej mapie upraw winorośli. Wobec takich tradycji nasze spotkanie mogło się odbyć w jedynym, słusznym do tego celu miejscu...  przy rzeźbie Bachusa - boga wina. Okazało się jednak, że miasto nie jednego Bachusa posiada. Oprócz głównej, dużej rzeźby jest jeszcze cała masa mniejszych figurek. Niektóre z nich  poznałem szukając tego właściwego, stojącego, a właściwie siedzącego u zbiegu ulic Żeromskiego, Kupieckiej i Alei Niepodległości. W końcu z pomocą telefonów udało nam się namierzyć nawzajem. Jacek to pozytywnie zakręcony rowerzysta. Przekonałem się o tym kiedy zaczął sypać jak z rękawa propozycjami miejsc, które mogę w drodze nad morze odwiedzić. Nie było to puste gadanie, wszystkie te miejsca osobiście odwiedził. Zresztą... możecie sami o tym poczytać. Jacek, podobnie jak ja prowadzi współczesną wersję pamiętnika i spisuje wszystko na swoim blogu - Rowerem na Rympał  - polecam. 
Wzbudzając zainteresowanie przechodniów rozmawialiśmy jeszcze dłuższą chwilę. Oczywiście nie obeszło się bez pamiątkowej fotografii na tle pijaka. Wymarzony uścisk dłoni też się dokonał. Na koniec powiedziałem Jackowi gdzie chcę dalej jechać, a On oszczędzając mi błądzenia wyprowadził mnie z miasta we właściwym kierunku. Taką nawigację to ja rozumiem :-)

 
Mim po pracy. Akurat ścierał z siebie farbę gdy go spotkałem. Bardzo sympatyczny człowiek i też aktywny rowerzysta.



Zabytkowa latarnia - oczywiście z motywem winorośli.

 Kiedy w roku 1945 zbliżała się Armia Czerwona ówczesny proboszcz parafii p.w. św. Jadwigi wyszedł żołnierzom naprzeciw. Poinformował Rosjan, że Wehrmacht już się wycofał z Zielonej Góry i nie ma potrzeby ostrzeliwania miasta.  Ryzykowny (dla niego) krok opłacił się, a my dziś możemy podziwiać oryginalną przedwojenną zabudowę - w dodatku zachowaną w idealnym stanie.


Spacerując uliczkami starego miasta dosłownie co krok napotykałem takie oto mini Bachusiuki.

Każdy inny i w innej scence.

  Większość figurek (a jest ich ponad 30) ufundowały osoby prywatne i firmy.

 
To ostatni sfotografowany przeze mnie Bachusik. Poszukiwania pozostałych zostawiam Wam.

Jest i wspomniana pamiątkowa fotografia. Ja (RUDY PROJECT) i Jacek z Rowerem na Rympał.

Z przygodami, ale mimo wszystko będę bardzo miło wspominał Zieloną Górę. Żałuję jedynie, że ominęło mnie święto wina odbywające się tu co roku na początku września. Może innym razem...
Na koniec zobaczcie jak pięknie bawią się zielonogórzanie - Kolorowy finał Winobrania 2016.  


Treść była ciekawa ? Podziel się:
 

3 komentarze:

  1. Witam, Pozdrawiam z Zielonej Góry. Poznaliśmy się przy "dużym" Bachusie i chwilę gawędziliśmy o podróżach rowerowych. Życzę powodzenia, Artur

    OdpowiedzUsuń
  2. ja też to pamiętam :-) i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz :-)
Uwaga ! Na blogu działa spamowstrzymywacz (spam = linki do stron komercyjnych, komentarze typu "wspaniała stronka, zajrzyj na moją WWW", zaproszenia do udziału w konkursie itp.).