Baner

Slideshow Image 1 Slideshow Image 2 Slideshow Image 3 slideshow slideshow slideshow slideshow
"Przygoda szuka tylko tych, którzy pozwalają ponieść się jej w bezkresną i niewiadomą dal..." - Karol Waszkiewicz

poniedziałek, 10 listopada 2014

Piękne włoskie krzaki czyli tam, gdzie mówiliśmy "dobranoc"


- Gdzie spaliście ???


To chyba najczęściej zadawane pytanie jakie słyszę. A gdy już wszyscy się dowiedzą, gdzie spaliśmy to kolejnym etapem jest: zdziwienie, niedowierzanie, śmiech, albo ironiczne docinki. Ile ludzi, tyle reakcji, temat rzeka. Są też zachwyty nie powiem, ale zdecydowana większość to Ci zdziwieni.  

Tak najczęściej reagują ludzie spoza "branży"... no bo przecież Oni, - ułożeni, roztropni i zapobiegliwi nie są w stanie pojąć, jak można spać gdzieś po krzakach. Oni w życiu nie wybraliby się w podróż, nie mając wynajętego wcześniej przytulnego lokum z miękką podusią i ciepłą kołderką, a już na pewno nie rowerem.


- wy odważni jesteście !...tak spać gdzieś pod chmurką. Nie boicie się ? - zagaiła ostatnio koleżanka.


Niestety, nie stać mnie na drogie pensjonaty ,których nawiasem mówiąc w Toskanii nie brakuje, więc wyprawa do Włoch wymagała ode mnie przygotowania pod kątem cowieczornego biwaku połączonego ze snem. Wszystkie te klamoty jak: namiot, śpiwór, karimata, oświetlenie i cały ten bajzel do gotowania i jedzenia musiałem zabrać ze sobą.  Spanie "na dziko" lub ewentualnie "na gospodarza" to jedyna sensowna opcja w przypadku, gdy komercyjne noclegownie nie wchodzą w grę. A odważnym, owszem trzeba być, ale tak naprawdę jest to całkowicie bezpieczne. Oczywiście stosując się do kilku prostych zasad, szerzej pisałem o tym tutaj.

Ta wyprawa tym różni się od innych, że tym razem to nie był lipiec, a październik.  Nigdy nie spałem o tej porze roku w namiocie, a nadmienić muszę, że mój namiot to tani szajs z marketu, który w dodatku przemaka podczas deszczu i którego nie da się rozbić na miękkim podłożu. Śpiwór też chyba sprzed ćwierć wieku - teraz na pewno robią lepsze, czytaj cieplejsze. Najbardziej obawiałem się zimna i moje obawy w sumie się ziściły.

Momentami było... ZIMNO.....żeby nie powiedzieć....BARDZO ZIMNO....albo wręcz....LODOWATO... 

O spaniu w samych gatkach, czyli tak jak lubię nie było mowy. Zakładałem na siebie całą "nocną zmianę" łącznie hmm :)...ze skarpetkami i czapką i jakoś to było. Najgorzej było rano, kiedy trzeba było wyjść z namiotowych pieleszy. Nie wiem jakie to były temperatury, nie wziąłem termometru, ale myślę, że coś około 10 stopni Celsjusza mogło być, może ciut mniej, ale to tylko moje subiektywne odczucie. Na drugi raz będę pamiętał żeby zabrać termometr.

Ze względu na pagórkowaty teren i stojące na szczytach gór domostwa, czasem trudno było znaleźć ustronne miejsce z którego nie będziemy widoczni. Kiedy wreszcie mieliśmy wymarzoną miejscówkę, prawie zawsze grunt przed rozstawieniem namiotów wymagał dodatkowych zabiegów.  Toskańskie ziemie są twarde i pełne kolczastych roślin, które każdorazowo trzeba było wyrwać, aby nie uszkodziły delikatnej namiotowej podłogi. Wszystko dookoła jest też suche, więc szczególnie trzeba uważać na otwarty płomień kuchenki.

Bardzo chciałem znaleźć nocleg "na gospodarza". Pytaliśmy tu i ówdzie, gdzie akurat nadarzała się do tego okazja, ale nie udało się. Bardzo szybko zapadający zmrok  powodował, że równie szybko rezygnowaliśmy.

Niespokojne, nocne niebo, sen kilkukrotnie przerywany drobnym deszczem, a na dodatek jakaś niemiecka młodzież kręcąca się koło nas sprawiły, że nocleg na plaży w Viareggio do super udanych nie należał. Jako ojciec senior grupy, zwyczajnie martwiłem się o swoje owieczki...:)

Kilkanaście kilometrów za Grosetto, kiedy dzień miał się już ku końcowi, a my akurat przejeżdżaliśmy przez jakiś most, rzuciłem od niechcenia, że znam ludzi, którzy lubują się w spaniu pod mostami.  Ku mojemu zaskoczeniu chwilę później zeszliśmy na dół na rekonesans, który to zakończył się wynikiem pozytywnym.

Było bardzo nisko, a ja słusznego wzrostu, musiałem uważać żeby nie nabić sobie przy tym guza. Ze stropu zwisały ogromne pająki - co tam, najwyżej któregoś pożrę przez sen. Z jednej strony filaru rozłożyłem się ja z Łukaszem. Z drugiej strony, tuż przy rzece Norbert. Narzekał On później, że całą noc tłukły się koło niego jakieś kaczki skacząc co chwila do wody.
Na zdjęciu Łukasz ze swoim super maskującym się namiotem moro.

Po 89 kilometrach tego dnia wreszcie jest - nasz hotel pod gwiazdami nr. 3. Wokół krzaki no i jesteśmy w dołku, wydawałoby się miejsce idealne i w zasadzie takie było, ale z jednym małym wyjątkiem. Bardzo w tym miejscu wiało, ale cóż...taki los włóczykija.

 Tu z kolei jakieś 100 metrów od szosy, ale ukształtowanie terenu takie, że jesteśmy niewidoczni z drogi. My z kolei widzimy jedynie poświatę przejeżdżających samochodów.
 Co ciekawe, tego wieczora o mały włos, a udałoby się znaleźć nocleg u gospodarza i to całkiem przypadkiem. Rudi - właściciel gospodarstwa agroturystycznego i winnicy zarazem u którego kupiłem słynne toskańskie Chianti - czerwone, wytrawne wino, już by nas przyjął na swoje podwórko. Na przeszkodzie znowu stanęli...Niemcy. Bogaci emeryci (zdaniem Rudiego) nie byliby zadowoleni widząc z okien swoich luksusowych apartamentów trzech "rumunów" z Polski w namiotach :)

Widoki o poranku cudne...ale czy musi być tak zimno...?

 Zdecydowanie najgorsze były poranki. Wstawaliśmy około 5.30 - 6.00, a po godzinie byliśmy już w drodze. Pół biedy jeżeli akurat trafiał się podjazd. Wtedy można było stosunkowo szybko się rozgrzać. Gorzej jeżeli trafiał się zjazd - wtedy to już totalna HIPOTERMIA, jak na zbawienie czekałem na pierwsze promienie słońca.

Teraz wszystkie te niedogodności wspominam z wielkim uśmiechem na twarzy, choć wtedy do śmiechu nie było. Nie lubię zimna i nie wyobrażam sobie co by było, gdyby wtedy zamiast słońca padał lodowaty deszcz...


Treść była ciekawa ? Podziel się:   

4 komentarze:

  1. Wspaniała sprawa żyć jak w innym świecie od tego co mamy na co dzień . Takie przemiany czasami nam się przydają i pozwalają wyciszyć się , nabrać doświadczenia na skrajne warunki , oraz zrozumieć to co nie mamy na co dzień .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak !!!... Ja dodatkowo wyłączam telefon i tym samym odcinam się od szarości dnia codziennego. Można psychicznie wypocząć i przy okazji przemyśleć wiele spraw.

      Usuń
  2. Ja raz nocowałem w Dreznie pod autostrada a raz za Czeską Pragą obok drogi krajowej był wjazd w boczną sciezke, ja sie wcisnąłem a auta juz nie bo był betonowy blok i tak znalazłem fajna polanke z wysoka trawa i samoloty pasazerskie mi latały nad głowa pół nocy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w tym roku spałem obok jakiejś kopalni. Też hałasy były, ale na szczęście po 22 ucichło. Ale to jeszcze nic, tej samej nocy podeszły mnie dziki, były o kilka metrów od namiotu. Na szczęście to nie była locha z młodymi.

      Usuń

Dzięki za komentarz :-)
Uwaga ! Na blogu działa spamowstrzymywacz (spam = linki do stron komercyjnych, komentarze typu "wspaniała stronka, zajrzyj na moją WWW", zaproszenia do udziału w konkursie itp.).