Baner

Slideshow Image 1 Slideshow Image 2 Slideshow Image 3 slideshow slideshow slideshow slideshow
"Przygoda szuka tylko tych, którzy pozwalają ponieść się jej w bezkresną i niewiadomą dal..." - Karol Waszkiewicz

piątek, 31 maja 2013

Dwudniowa wycieczka dookoła Tatr



Objechać Tatry dookoła planowałem od dawna. Termin z różnych przyczyn był wielokrotnie przekładany. A to choroba, a to pogoda, a to komuś nie dali urlopu itd. Wreszcie udało się, pojechaliśmy we trójkę: Aneta, Maciek i ja. Na Tatry szykował się też Piotrek (wschodnia ściana), ale zrezygnował w ostatniej chwili. Niestety, im większa grupa tym ciężej zmówić się na wspólny wypad.

Trasę ponad 200 kilometrów rozłożyliśmy na dwa etapy. Prognoza pogody była optymistyczna. Pierwszy dzień słoneczny, drugi już z przelotnymi opadami deszczu.

Pierwsze kilometry za nami. Tu jeszcze po polskiej stronie.

Tatry Bielskie są najdalej na wschód wysuniętym krańcem Tatr. Jadąc szosą nr. 537 (droga wolności) zwraca uwagę krajobraz jak po przejściu trąby powietrznej. Wszędzie jak okiem sięgnąć powywracane pnie drzew, niektóre dość grube.

Taki widok ciągnie się przez wiele kilometrów. To pozostałość po Halnym z 2004 roku. Przez kilka godzin wiatr wiał z prędkością ponad 170 kilometrów na godzinę. Pas lasu od Podbańskiej do Ździaru długości około 60 kilometrów i szerokości 10 kilometrów zniknął.

Jezioro Liptowskie (Liptowská Mara)
Ze względu na rozmiary (22 kilometry kwadratowe) nazywane liptowskim morzem. Powstało przez wybudowanie w latach 1970-1975 zapory na rzece Wag.


Uśmiechniętego motocyklistę można rozpoznać po muchach na zębach.
Uśmiechniętego rowerzystę...........po opaleniźnie :)

Liptowski Mikulasz.
Nocleg za 10 euro u pani Evy Križkowej www.privatjanis.php5.sk
Miejsce przyjazne rowerzystom. Pani Ewa pozwoliła nam nawet wprowadzić rowery do środka. Plan na pierwszy dzień został wykonany z nadwyżką. Przejechaliśmy 122 kilometry.
Na zdjęciu od prawej: Aneta, Maciek, Pani Ewa i moja skromna osoba :)

Tatry zachodnie. Pole sztruksowe :)



Liptowskié Matiašowce. Kościół pw. Świętego Władysława. Tu według naszego mini przewodnika rozpoczyna się mozolny 11-kilometrowy podjazd. Potem już tylko z górki :)


Droga do Zuberca, cały czas pod górę. Kto wpadł na ten pomysł z Tatrami !?
Na poboczu co chwila wielkie kanały burzowe. Kratka wielkości około metr na półtora. Znak ostrzegawczy obok, tylko wzmaga wyobrażenie, co tu się dzieje podczas ulewy.
Nam na szczęście pogoda odpukać cały czas dopisuje, choć na niebie zbiera się coraz więcej chmur.

Leniwe poniedziałkowe przedpołudnie w Zubercu.

Oravice, miejsce znane głównie z gorących źródeł termalnych (Aneta skorzystała). Maćka i mnie bardziej jednak zainteresował stragan z wyrobami z miodu. Było tu chyba wszystko co z miodu da się uzyskać i wszystkie te dobre rzeczy mogliśmy degustować :)
Był więc duży wybór miodów pitnych, miody jako miody, pyłek kwiatowy np: do herbaty, ozdobne słoiczki wypełnione kompozycją różnego rodzaju orzechów, zalanych bezbarwnym gatunkiem miodu, którego nazwy nie pamiętam. Była wreszcie cała gama kosmetyków, oczywiście z miodu. Największą sensację wzbudził krem z dodatkiem...............marihuany !

Częsty widok na Słowacji, ale tylko w maju. Przejechaliśmy prawie całą zastanawiając się, co znaczą te ustrojone choinki. Wyjaśniła nam to pani od miodu. Otóż był taki zwyczaj, że kawalerowie starający się o pannę, stroili taką choinkę i stawiali na podwórku lub balkonie swej wybranki. Było wtedy wiadomo, że ta panna jest już zajęta.
Dziś ten zwyczaj powoli zanika, a umieszczaniem choinek na wysokich palach zajęli się politycy. I tak ustrojone drzewka spotkać można na placach, przed urzędami, przy kościołach itp.

Gonią nas ciemne chmury. Na zdjęciu przy zaparkowanych autach widoczna wspomniana choinka na palu.
Tamta panna jest już zaklepana :)

 Język pepików czasem wprost zwala z nóg. Tutaj słowacki ciucholand z ciuchami "za rozumnu cenu":))

Ostatnie kilometry przed granicą. Złowrogie niebo, czyżby cisza przed burzą ?:\


 Po polskiej stronie słońce jednak powróciło. Ostatnie widoki przed metą. Do Zakopanego dojechaliśmy późnym popołudniem. Pogoda pod koniec straszyła, ale że z wielkiej chmury mały deszcz, to pokropiło jak kropidłem (dosłownie). Pętla wokół Tatr zamknęła się ilością 214 kilometrów.

Szczególne słowa uznania należą się naszej Anetce. Ta niepozorna kobietka, nie jeżdżąca na co dzień rowerem, świetnie dawała sobie radę na tej nie łatwej z punktu widzenia podjazdów trasie.
Wielkie brawa dla niej :)


2 komentarze:

  1. Taka trasa od lat tkwi na naszej liście i nie może doczekać się realizacji. Może jak wszystkie autostrady po drodze dokończą i trochę czasu na dojazd nam zaoszczędzą... :]

    Bardzo fajne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paweł - rowerem za grosze23 września 2013 00:35

      @Szymon widzę,że u Ciebie z Tatrami tak jak u mnie z Bornholmem. Też już nie raz mi chodził po głowie, ale zawsze jakoś tak daleko.
      Jedno wiem na pewno. Taka wyśniona, wymarzona i wyczekana wycieczka smakuje potem o niebo lepiej, niż gdyby od chwili zamysłu do realizacji mijał czas powiedzmy kilku dni.

      Pozdrawiam,- i jak już objedziesz Tatry dookoła to pochwal się :)

      Usuń

Dzięki za komentarz :-)
Uwaga ! Na blogu działa spamowstrzymywacz (spam = linki do stron komercyjnych, komentarze typu "wspaniała stronka, zajrzyj na moją WWW", zaproszenia do udziału w konkursie itp.).