Baner

Slideshow Image 1 Slideshow Image 2 Slideshow Image 3 slideshow slideshow slideshow slideshow
"Przygoda szuka tylko tych, którzy pozwalają ponieść się jej w bezkresną i niewiadomą dal..." - Karol Waszkiewicz

czwartek, 14 kwietnia 2016

Parowozem za grosze.


Po nocy spędzonej w miękkim łóżku, pod dachem, a poprzedzonej kolacją z prawdziwego zdarzenia mogłem się spodziewać, że dziś Pani Irena też nie "wypuści" mnie tak łatwo. Nie myliłem się - na kuchennym stole czekało na mnie przygotowane wcześniej śniadanie. Kurcze ... są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie. Tacy prawdziwi - nie tylko w słowach i na pokaz przed ołtarzem, ale w czynach.
Oczywiście zapisałem sobie adres - trochę na pamiątkę - bo może jeszcze kiedyś ich odwiedzę, ale przede wszystkim aby wysłać wspólną fotografię jaką sobie strzeliliśmy.
Start do kolejnego etapu przedłużał się, ale nie miało to już dla mnie żadnego znaczenia. Nadwyżka czasowa jaką wypracowałem sobie do tej pory dawała mi ten komfort, że nie musiałem się już nigdzie spieszyć. Po wszystkich tych korowodach, śniadaniach, zdjęciach i pożegnaniach musiałem jeszcze ogarnąć mocowanie lewej sakwy. Dzień wcześniej klucząc po bezdrożach Gór Sowich urwałem przy bagażniku dolny zaczep.  Do prowizorycznego zamocowania wykorzystałem jedną z trzech gum jakimi spinam (na dziada) cały górny majdan.

Zgodnie z planem we wsi Jugów koło Ludwikowic Kłodzkich postanowiłem zobaczyć słynną "muchołapkę". To najdalej na południe wysunięty punkt podróży. Wiem, że cała Kotlina Kłodzka jest mega ciekawa, aż prosi się by ruszyć dalej, ale nie tym razem.

  Urwane ucho mocujące dolny zaczep sakwy.



Pozostałości dawnej kopalni Wacław. Już w XVIII wieku odkryto tu spore złoża bardzo kalorycznego węgla. Jednak pod ziemią znajdowały się też duże pokłady niebezpiecznych gazów. W lipcu 1930 roku doszło tu jednej z największych w Europie katastrof. W wyniku wyrzutu dwutlenku węgla zginęło wówczas 151 górników. 

Muchołapka.

Kolejna budowla wchodząca w skład wielkiego kompleksu RIESE to osławiona muchołapka. Wielki betonowy krąg budzi nieustanne kontrowersje wśród znawców. Jedni twierdzą, że są to pozostałości chłodni kominowej służącej do przemysłowego schładzania wody. Rzeczywiście, podobne konstrukcje pełniące tę funkcję wyglądają bliźniaczo, ale przeciwnicy tej teorii dodają, że  brakuje tu infrastruktury niezbędnej do funkcjonowania takiej chłodni jak: rurociągi, zbiorniki na wodę itp itd. Z kolei druga, równie popularna hipoteza głosi, że niemieccy inżynierowie testowali tu... nie wiem jak to nazwać... obiekty pionowego startu. Coś na kształt ufo. Wydaje się to nieprawdopodobne, ale... wspomnieć w tym miejscu trzeba, że Niemcy nieustannie pracowali nad nową "cudowną" bronią - z niemieckiego wunderwaffe i wiele projektów zrealizowali. 
Póki co muchołapka podobnie jak całe RIESE owiana jest nieprzeniknioną tajemnicą, ale bez względu na zapatrywania co do jej przeznaczenia jedno jest bezdyskusyjne. Betonowa konstrukcja robi wielkie wrażenie i warto ją zobaczyć.

Od tej chwili podążam już ściśle w kierunku Środy Śląskiej - tam, gdzie niespełna przed tygodniem zostawiłem samochód. Kolejne 20 kilometrów to powrót tą samą drogą do punktu z którego dziś rano wyruszyłem.  Jeszcze ostatnie spojrzenie w przelocie na dom Pani Ireny i Bogdana - pilnowałem się żeby nie przeoczyć tego momentu. Chciałem pomachać, ale nikogo na podwórku nie było. Ocieram łzę - trochę smutno, że takich chwil nie można zatrzymać na dłużej. Z drugiej strony mam świadomość, że to początek końca, że za chwilę moja podróż się skończy. Na szczęście nie jest to pusty, jałowy przelot. W planie mam jeszcze: zamek w Książu, Kościoły Pokoju w Świdnicy i Jaworze i Muzeum Kolejnictwa w Jaworzynie Śląskiej. Najbardziej cieszę się na to ostatnie. We wszystkich pozostałych miejscach już kiedyś, przy innych okazjach byłem.
Przed Wałbrzychem natrafiam na chyba ostatni już, stromy górski podjazd. Pokonuję go częściowo na nogach bo momentami jest masakrycznie. Miałem rację, za Wałbrzychem krajobraz się zmienia. Patrząc za siebie widzę oddalające się góry. Patrząc przed siebie widzę bezkresną równinę. Przed Książem zatrzymuje mnie rowerzysta na kolarce. Widząc mój objuczony rower wypytuje skąd i dokąd jadę. Chwilę rozmawiamy po czym rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę.

  Zamek w Książu. Halo !... - gdzieś tu miał czekać na mnie złoty pociąg.
A tak na poważnie... , o ponoć odnalezionym skarbie roztrąbiło się radio i telewizja w chwili kiedy ja byłem mniej więcej na wysokości Karpacza. Świetnie... - pomyślałem. Lepiej trafić nie mogłem - oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Któż nie chciałby zobaczyć na własne oczy złotego pociągu ?
Niestety, po przybyciu na miejsce nie stwierdziłem obecności drogocennego składu, ani też jakiegokolwiek z tym związanego poruszenia.

Zamek Książ.

Najgorszy okres dla książańskiego zamku przypada na lata wojenne i powojenne. Po przejęciu budowli przez hitlerowców w 1939 r. wiele dóbr Hochbergów - rodziny panującej tu przez ostatnie 400 lat, zostało skonfiskowanych. W 1944 r. zamek przejęła paramilitarna organizacja "Todt" zajmująca się budową obiektów wojskowych. Od tej chwili prowadzono tu już prace budowlane i adaptacyjne zakrojone na szeroką skalę, rujnując przy tym co popadło. Dzieła zniszczenia dopełnili tuż po wojnie sowieci, dewastując i plądrując to co pozostało.  Na szczęście dziś zamek prezentuje się wspaniale - przynajmniej z zewnątrz.

Następnym punktem podróży jest Świdnica. Przyjechałem tu przede wszystkim zwiedzić przepiękny Kościół Pokoju, ale zanim do niego dotarłem natrafiłem w centrum na jarmark. Nie wiem z jakiej okazji się odbywał, ale chyba było to jakieś poważne święto. Cały rynek wokół upstrzony był straganami w których - z gastronomicznego punktu widzenia - można było kupić wszystko.


Po wewnętrznych pertraktacjach z samym sobą, doszedłem do wniosku, że budżet budżetem, ale człek nie wielbłąd - coś jeść, a zwłaszcza coś pić musi. Wybór poprzedzony degustacją przeróżnych smakołyków (nie tylko tych wyskokowych) nie był łatwy. Ostatecznie wybrałem lekko musujący cydr jabłkowy, wprost z Podhala. Spora w tym zasługa młodych górali, którzy tak fajnie, swoją charakterystyczną gwarą mnie zachęcali, że skapitulowałem. Ale rację mieli - cydr był przepysznisty :)

Parafia Ewangelicko-augsburska pw. św. Trójcy w Świdnicy. Jeden z trzech Kościołów Pokoju.

Po wojnie trzydziestoletniej na mocy porozumień traktatu westfalskiego zawartego w 1648 r. cesarz Ferdynand, dla zachowania pokoju i w geście tolerancji zezwolił w swym katolickim kraju na wybudowanie trzech protestanckich świątyń. Ich budowa była jednak obwarowana wieloma warunkami. Przede wszystkim musiały być zbudowane z materiałów nietrwałych takich jak: drewno, piasek, słoma czy glina. Zakazane było używanie cegły, kamienia czy gwoździ. Ponadto okres budowy nie mógł trwać dłużej niż rok. Wszystkie trzy świątynie wybudowali własnoręcznie śląscy ewangelicy. Jak na ironię, ograniczenia które miały uniemożliwić wybudowanie czy długie istnienie kościołów przyczyniły się do powstania świątyń unikatowych w skali światowej. Nigdy wcześniej bowiem przy wznoszeniu obiektu takich rozmiarów nie stosowano tak prymitywnego budulca. Z założenia - nietrwałe konstrukcje - przetrwały do dziś - 350 lat ! Wyjątkiem jest nieistniejący kościół z Głogowa, którego to w 1758 strawił pożar.

Świątynia przed którą stoję zwraca uwagę rzadko spotykanym,  szachulcowym systemem wykonania, ale nie sprawia wrażenia wielkiej. Ot zwykły drewniany kościółek jakich wiele. Dopiero po przekroczeniu jej progów pojmuję z czym mam do czynienia. Olbrzym ! Kościół był budowany z myślą o pomieszczeniu jak największej ilości wiernych i to się udało. Cyfry mówią same za siebie - 7,5 tysiąca miejsc z czego siedzących 3 tysiące. Drugą rzeczą, która rzuca się w oczy to niesamowita jakość wykonania. Każdy, nawet najdrobniejszy element świątyni to prawdziwa snycerska robota.
Niestety, za sprawą roweru, który musiałem zostawić na zewnątrz, zdjęcia wykonałem na szybko, żeby nie powiedzieć nerwowo. Biednego osiołka nie pozwolono wprowadzić nawet do przedsionka.

Trudno uwierzyć, że to wszystko powstało z drewna, słomy, gliny i piasku ... i przetrwało do naszych czasów. 
 
Stropy kościoła ozdobione są malowidłami z lat 1694-1696 dwóch świdnickich artystów: Christiana Sussenbacha i Christiana Kolitschka.

Ołtarz główny to dzieło Gotfrieda Augusta Hoffmanna, został zamówiony na 100-lecie istnienia kościoła w 1752 r.

Pochodząca z 1729 r. ambona to również dzieło Hoffmanna.

Organy których... nie ma. Zostały zdemontowane na czas renowacji. 

Dzięki pomysłowej konstrukcji dwóch pięter obszernych balkonów świątynia może pomieścić aż 7,5 tysiąca wiernych.

 Tuż nad głównym wejściem znajduje się bogato zdobiona loża rodziny Hochbergów - głównych fundatorów kościoła.

Życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, co Ci się trafi ...


...mawiał filmowy Forest. I rzeczywiście, jadąc do Jaworzyny Śląskiej do muzeum kolejnictwa też nie wiedziałem co mi się trafi. Wiedziałem, że mają tam np: parowozy. Nigdy wcześniej nie widziałem na żywo lokomotywy (takiej dużej) i myśl o tym najbardziej mnie nakręcała. Może nawet bardziej niż te wszystkie mroczne tajemnice III Rzeszy razem wzięte. Problemem mogła być jedynie dość późna już pora. Zwyczajnie mogło być zamknięte. 
Na miejsce dotarłem tuż przed godziną 18. To, co zobaczyłem, przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. Na torowisku przed budynkiem biura stała wielka, ciężka, sapiąca ciuchcia, a wokół niej unosiły się kłęby pary. Byłem zaskoczony bo nie spodziewałem się lokomotywy na chodzie, pod parą. Maszynista siedzący wewnątrz zagwizdał nagle swoim głośnym, kolejowym klaksonem zwracając uwagę ostatnich zwiedzających, którzy właśnie opuszczali teren muzeum. W geście rozpaczy pobiegłem do kasy zapytać czy jeszcze to i wo można sobie na szybko pooglądać. Obsługa na szczęście okazała się elastyczna. Dwie młode kobiety podziwiając nawzajem swoje długie, wymalowane paznokcie prowadziły gorącą dyskusję na temat wyższości lakieru hybrydowego nad żelem akrylowym.
Zostałem poinformowany, że jest już zamknięte, ale że one i kierownik - Pan Maciek - bardzo równy gość, jeszcze tu są, więc mogę się pokręcić. 
Oczywiście główną atrakcją tej konkretnej chwili była spowita w kłębach pary i dymu lokomotywa, toteż jak ciekawe wszystkiego dziecko z rozdziawioną buzią podszedłem bliżej.


Normalnie nie jestem jakoś szczególnie śmiały i pewnie nie odezwałbym się, gdyby nie panowie maszyniści, którzy jako pierwsi wykazali zainteresowanie - być może z sprawą mojego kolorowego, wyróżniającego się stroju.

- Kolego ..., widziałeś kiedyś lokomotywę z bliska ? nie ? to dawaj tu do nas na górę.

W ciasnej kabinie siedziało dwóch umorusanych kolejarzy. Jeden młody, mniej więcej w moim wieku i rozmowny. Drugi sporo starszy i raczej małomówny - siedział w kącie i popijał piwko. Widząc moje kolorowe, jasne wdzianko od razu uprzedzili, że jeżeli nie chcę wyglądać tak jak oni, to lepiej żebym nigdzie się za bardzo nie opierał czy siadał. Odruchowo spojrzałem na swoje ręce i ... na obydwu już był wyraźny ciemny ślad od poręczy, których musiałem się złapać wchodząc na górę. 

- Nie przejmuj się. W biurze jest woda, mydło to się umyjesz.
- A jak już i tak masz brudne ręce, to widzisz tę dźwignię ? - zagaił  młody - pociągnij ją do siebie ... mocno !

To była dźwignia od paleniska tzn. otwierało się nią otwór przez który dosypuje się węgla. Z wnętrza bił taki żar, że nie można było przy nim  ustać przez dłuższy czas. 

- A widzisz tamtą dźwignię na górze ?... przy zegarach ? - naciśnij ją ... nie bój się ... 

No bać to się nie bałem, bo nie pozwoliliby przecież żebym coś zbroił, ale nie wiedziałem czego się spodziewać, kiedy to coś nacisnę... A tymczasem tajemnicza wajcha okazała się gwizdkiem :-)
Dalej rozmowa potoczyła się już tradycyjnie dla spotkań typu sakwiarz - tubylcy. Od słowa do słowa okazało się, ku obustronnemu zaskoczeniu, że żona młodego pochodzi z moich stron ! - z jednej z podradomskich wsi. To 400 kilometrów stąd - nie do wiary, jaki ten świat mały. Od tej chwili byłem już traktowany niemalże jak ziomal :-) Kiedy już się nagadaliśmy i nacisnąłem wszystkie dźwignie, nie chcąc nadużywać gościnności stwierdziłem, że pójdę obejrzeć resztę eksponatów. 

Co by tu jeszcze nacisnąć ???

 Jest na czym oko zawiesić.

Obrotnica.


Lepszego zakończenia dnia nie mogłem sobie wymarzyć. Zobaczyłem wszystko co chciałem, a nawet dużo więcej,  bo o działającej lokomotywie i do tego od środka w najśmielszych snach nie marzyłem. Ale jak się okazało, to jeszcze nie był koniec atrakcji...

- Radomiak !... choć na bajer ... gdzie będziesz jechał ? - krzyknął z kabiny młody. Faktycznie, wieczór nie był za ciepły, natomiast oni mieli cieplutko.

- Wiesz ile tu było stopni w lecie ? W te największe upały ? - Ponad 60 !
Nie wiem jak to jest w ponad 60 °C, ale raczej nieciekawie, więc na znak zrozumienia i współczucia pokiwałem znacząco głową.
  
- Chcesz się przejechać ? - wypalił nagle... Czy ja... mogłem... nie chcieć ??? - Jasne, że chcę !!!:-)
- A masz bilet ??? - wtrącił drugi jak gdyby czekając na moją reakcję i wskazując na kończące się piwo.  

Ponieważ nie byłem przygotowany na taką ewentualność i biletu nie posiadałem nagłą euforię równie nagle szlag trafił. No tak... zaraz mnie wysadzą - jak kanar gapowicza :-(  

- Dziadek !...nie dręcz k**wa chłopaka - młody w mig wstawił się za mną... 
- Ziomal to ziomal -

Miałem co prawda w sakwie góralski cydr kupiony w Świdnicy i bez zmrużenia oka i żalu gotów byłbym go poświęcić. W końcu nie co dzień trafia się okazja do przejażdżki ciuchcią, ale chłopaki na moje szczęście honorowo odmówili.

I tak w ten oto sposób, na te kilka chwil zmieniłem środek transportu. PAROWOZEM ZA GROSZE :-D Była to co prawda jazda tylko po zajezdni, ale i tak dawno nie miałem tylu wrażeń. Tego wieczora jeszcze długo, długo nie mogłem dojść do siebie nie dowierzając w to, co się wydarzyło.

 

Cyfry:
dystans                - 125,73 km
średnia prędkość - 18,27 km/h
czas                     - 6:52:48
max. prędkość     - 65,3 km/h

 
Treść była ciekawa ? Podziel się:
 

2 komentarze:

  1. cieszę się na Twój powrót i z ciekawoscią przeczytałam wszystko :)
    mam nadzieję na więcej :) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz :-)
Uwaga ! Na blogu działa spamowstrzymywacz (spam = linki do stron komercyjnych, komentarze typu "wspaniała stronka, zajrzyj na moją WWW", zaproszenia do udziału w konkursie itp.).