Baner

Slideshow Image 1 Slideshow Image 2 Slideshow Image 3 slideshow slideshow slideshow slideshow
"Przygoda szuka tylko tych, którzy pozwalają ponieść się jej w bezkresną i niewiadomą dal..." - Karol Waszkiewicz

sobota, 24 stycznia 2015

Toskańska przygoda - przygotowania, czyli jak to wszystko się zaczęło.


Ten wpis to krótkie streszczenie tego, co działo się, zanim rozpoczęła się nasza włoska wyprawa. Dlaczego dopiero teraz to piszę, a nie na samym początku całej serii ? Pomysł na ten post zrodził się w mojej głowie trochę za późno. Wtedy, kiedy już któryś tam z kolei odcinek naszych przygód był opublikowany, więc nie było innego wyjścia jak tylko dać to na końcu. W sumie trochę tak na deser - bo to co się działo na tydzień przed wyjazdem to istna wariacja. Nie raz się mówi, że czas płynie wolno lub szybko. Wtedy, za sprawą miliona rzeczy do załatwienia i kłopotów jakie w międzyczasie wynikły - czas gnał jak szalony. Posłuchajcie...


Temat o podróży do Włoch przewijał się od dawna. Norbert mnie namawiał - ja byłem cały czas niezdecydowany i tak w kółko. Nie ukrywam, że kwestie finansowe owe niezdecydowanie też  powodowały. Potrzebny był ktoś trzeci, bo we trzech raźniej, no i przede wszystkim właśnie taniej. Poszukiwania nie trwały długo - trafił się Łukasz z Tarnowa jak najbardziej chętny odbyć taką wyprawę.
Od samego początku braliśmy pod uwagę podróż samochodem. Moim samochodem - co było kolejną przyczyną tego, że nie mogłem spać po nocach. No bo kto przy zdrowych zmysłach wybiera się 17-letnim autem w taką podróż ?

Co będzie jak się zepsuje ? Ile to będzie kosztować ? Holowanie - zagraniczny (czytaj horrendalnie drogi) warsztat !!!

Proszę się nie dziwić, naprawdę nie mogłem spać :-)

Norbert przeglądał oferty przewoźników, ale wszystko wychodziło drożej, dużo drożej. Przez cały czas jak tylko mogłem, odżegnywałem się od tego samochodu, ale z drugiej strony, pokusa była, a świadomość, że nie zobaczę Toskanii tylko dlatego, że się boję, dodatkowo działała w tę drugą stronę. Byłem totalnie rozdarty.
Koniec końców trzeba było wreszcie podjąć jakąś męską decyzję, no i tak oto się na ten wyjazd ostatecznie zdecydowałem (przez cały czas mając ogromne wątpliwości).

Decyzja, że jedziemy zapadła w sobotę, dokładnie na tydzień przed właściwym wyjazdem. Wiedziałem, że niedzielę będę miał jeszcze na lajcie, ale od poniedziałku muszą ruszyć ostre przygotowania. Trzeba załatwić ubezpieczenia, skompletować sprzęt, zrobić przegląd rowerka no i co najważniejsze przygotować ten nieszczęsny samochód do drogi. Wszystko to chodząc codziennie do pracy i mając normalnie codzienne,  domowe obowiązki do wykonania. Nie miałem zbyt wiele wolnego czasu, krótko mówiąc nerwówka.

PONIEDZIAŁEK

Ubezpieczenie - podstawa
Poszło gładko, nie było kolejek, wszystko załatwiłem w zaledwie pół godziny. To dobrze, jedno już z głowy. Wiedziałem, że oprócz takiego ubezpieczenia warto mieć dodatkowo europejską kartę ubezpieczenia zdrowotnego (EKUZ). Norbert coś nawet napomknął, że idzie to załatwić i że może mi ją wyrobić, ale podziękowałem. No przecież sam sobie wyrobię. Już nie dzisiaj bo już nie mam czasu, ale załatwię to.

Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego.

WTOREK

Biorę na warsztat rower, tzn. próbuję ocenić stan techniczny. Sprawdzam czy nie występują gdzieś luzy, które by świadczyły o uszkodzeniu. Nigdzie nie zauważam nieprawidłowości, na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku. Oprócz mechaniki zwracam uwagę na opony i napęd, które na chwilę obecną zdecydowanie są najsłabszym ogniwem mojego roweru. Najlepiej byłoby jedno i drugie wymienić, ale jeżeli tak zrobię to zabraknie mi na samą podróż. Po konsultacji z moim prywatnym mechanikiem, panem Januszem stwierdzam, że napęd jeszcze da radę. Najgorsze te opony - mają już najechane prawie 20 tysięcy kilometrów i są w fatalnym stanie.

ŚRODA

Z samego rana jadę z samochodem do zaprzyjaźnionego serwisu tłumikarskiego LECHDAR w Trablicach koło Radomia. Mam do wymiany tłumik w swoim Oplu. Pan Dariusz, właściciel serwisu jest podobnie jak i ja zapalonym rowerzystą i notabene moim fanem na fecebooku. Naprawa przebiega szybko i sprawnie, do tego (specjalnie dla mnie) w promocyjnej cenie. Panie Darku jeszcze raz DZIĘKUJĘ ;-)

Serwis LECHDAR. 

Oprócz układu wydechowego samochód wymaga jeszcze ogólnego przeglądu, ale to już nie dziś bo za chwilę trzeba iść do pracy ;-(

CZWARTEK

Wczoraj wieczorem wracając rowerem z pracy zauważyłem bijące dość znacznie tylne koło. Szybka diagnoza na poboczu i przyczyna jest - urwana jedna ze szprych. Trochę mnie to zaniepokoiło bo nie dalej jak kilka tygodni wcześniej miałem identyczną awarię. Mój rower ma już 10 lat, przebieg całkowity prawie 30 tysięcy kilometrów i w większości elementów uchował się jeszcze w oryginale. Również szprychy są oryginalne, więc bardzo prawdopodobne, że powoli nadchodzi kres ich wytrzymałości. Oby pod sakwami nie okazało się, że zaczną "strzelać" jedna po drugiej.

PIĄTEK

Jak na razie wszystko idzie gładko, do wyjazdu pozostało niespełna 48 godzin. Na warsztat po raz kolejny idzie samochód. Trzeba poprawić hamulce, sprawdzić zawieszenie, paski klinowe i jeszcze kilka innych rzeczy. Moją Astrę użytkuję już 7 rok i przez ten czas zdążyłem ją już poznać. Główkuję co przez te 7 lat nie było jeszcze robione, a co mogłoby się popsuć.
Cały czas nie opuszcza mnie myśl, że coś może się stać. Ten samochód za rok będzie pełnoletni !!! Ktoś całkiem przypadkiem doradza mi żeby wykupić assistance komunikacyjny, czyli ubezpieczenie m. in. od awarii, holowania itp. Pomysł podchwytuję w mig i po wcześniejszej konsultacji z Norbertem i Łukaszem idę się dobezpieczyć :-)

SOBOTA

Do wyjazdu pozostało niecałe 24 godziny. Z grubsza już wszystko przygotowane, sprzęt sprawdzony i skompletowany, check lista odkreślona jesteśmy gotowi.
Nie wiedzieć czemu postanowiłem tego dnia podjechać na CPN i zatankować do pełna, co by samochód też już czekał w gotowości. Mogłem to zrobić przecież dopiero jutro, tuż przed wyjazdem.

Jak pomyślałem tak zrobiłem...i... doznałem SZOKU nr. 1 (tak...będą kolejne :-)).

Spod samochodu dość raźnym strumyczkiem ciekło sobie w najlepsze przed momentem zatankowane paliwo. Co jest !!!??? Przecież za chwilę wyjazd. Łapię za telefon, dzwonię do mojego samochodowego mechanika, a on coś mówi, że ma zajęty kanał i że dziś nie da rady. Tymczasem kałuża ropy powiększa się w oczach. Chyba musiałem mieć straszną rozpacz w głosie bo mechanik po chwili dał za wygraną i kazał przyjechać.  Pomogłem mu, razem walczyliśmy 3 godziny z wyciekiem, ale udało się. Pytanie tylko czemu tak się stało ? Otóż jakieś pół roku wcześniej wymieniałem w moim Oplu zbiornik paliwa (stary przerdzewiał) i tenże zbiornik, jak się okazało, został zamontowany źle. Dlaczego nie dowiedziałem się o tym wcześniej ? To proste - ani razu nie zdarzyło mi się zatankować do pełna :-) Nieważne, grunt, że dobrze się skończyło :-)

Tego samego dnia późnym wieczorem, kiedy już emocje związane z samochodem opadły, niespodziewanie doznałem kolejnego, tym razem dużo silniejszego SZOKU nr. 2 (tak...będą kolejne :-)).

EKUZ !!! - zapomniałem o EKUZ !!!

No to ładnie, - pięknie - JASNA CHOLERA !!! Co robić, za kilka godzin wyjazd, a ja nie mam tak ważnej rzeczy. Nie mam i nie będę miał bo jest weekend i najbliższy termin kiedy mógłbym to załatwić to poniedziałek. Rozpacz tym większa bo wiem, że ode mnie wszystko zależy. Jak nie pojadę ja - nie pojedzie nikt. Ale jak pojadę, a coś się stanie to może być nieciekawie.
W tej wydawałoby się beznadziejnej sytuacji z pomocą przyszedł jak zwykle niezastąpiony "wujek google". Okazało się, że nie jestem pierwszy, który zapomniał o tej ważnej rzeczy. Dla zapominalskich stworzono CERTYFIKAT TYMCZASOWO ZASTĘPUJĄCY EKUZ czyli wyjście awaryjne z tej patowej sytuacji.

Gdy Polak przebywający w celach turystycznych w którymś z państw UE potrzebuje nagle opieki medycznej i nie posiada karty EKUZ, musi za pośrednictwem członków rodziny, lub innej upoważnionej osoby niezwłocznie skontaktować się z Oddziałem Wojewódzkim NFZ, który wystawi Certyfikat Tymczasowo Zastępujący Europejską Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego.

Odetchnąłem z ulgą...

Trzeci, ostatni  SZOK przeżyłem już w Prato, we Włoszech. Wypakowując z samochodu rower i później przygotowując go do drogi dokonałem przerażającego odkrycia...

Piasta mojego przedniego koła rozsypała się na dwie części !!!

Co za niefart, ośka pękła na pół !!! Do dziś zastanawiam się jak to się stało, że wcześniej nie zauważyłem nic podejrzanego, żadnego luzu - po prostu nic. Ciekawostką też pozostaje fakt, że z piastą w takim stanie musiałem jeździć już wcześniej - jak długo ? Tego nie wie nikt.

No dobra..., na dzień dobry mam uszkodzoną piastę, fajnie, ale co dalej ? Olać i jechać, czy może od razu rozglądać się za jakimś serwisem. Zauważyłem, że po dopasowaniu do siebie obydwu części i ściśnięciu całości dość mocno szybkozamykaczem, koło zachowuje się całkiem poprawnie. Szczęście w nieszczęściu, że to przednie koło, a nie tylne. Na przodzie są nieporównywalnie mniejsze obciążenia, niż na tyle.
Założenia były takie, że będziemy poruszać się wyłącznie po szosach, żadnego ciężkiego terenu, który mógłby przesądzić o losie felernego koła.   Postanowiłem, że zaryzykuję. Nie będę zbytnio szarżował, słowem będę oszczędzał sprzęt - może nic się nie stanie.

 Uszkodzona piasta.

Jak już wiadomo, sztuka się udała. Przejechałem Toskanię na uszkodzonym rowerze, starych zmęczonych oponach i dość mocno zużytym napędzie !!!  :-)
Po powrocie od razu zaniosłem zepsutą piastę do naprawy. Janusz na ten widok tylko przetarł oczy ze zdziwienia..., no i dowiedziałem się przy okazji, że "mam więcej szczęścia niż rozumu" ;-) 


Treść była ciekawa ? Podziel się:

4 komentarze:

Dzięki za komentarz :-)
Uwaga ! Na blogu działa spamowstrzymywacz (spam = linki do stron komercyjnych, komentarze typu "wspaniała stronka, zajrzyj na moją WWW", zaproszenia do udziału w konkursie itp.).