Baner

Slideshow Image 1 Slideshow Image 2 Slideshow Image 3 slideshow slideshow slideshow slideshow
"Przygoda szuka tylko tych, którzy pozwalają ponieść się jej w bezkresną i niewiadomą dal..." - Karol Waszkiewicz

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Toskańska przygoda - finisz.


Po 7 dniach od wyjazdu z Prato nasza wyprawa powoli dobiega końca. Z pomocą włoskich kolei zatoczyliśmy całkiem pokaźną pętlę, a teraz przed nami ostatnie, największe miasto. Z 1000 zaplanowanych kilometrów udało się zrobić około 600, w związku z czym okazało się, że będziemy u celu dokładnie dzień wcześniej.

Mówią o niej, że to stolica Toskanii, prawie 400-tysięczne miasto. Lista zabytków, które według wujka google trzeba zobaczyć - dłuższa niż gdziekolwiek indziej - Florencja, bo o niej mowa powinna być więc obowiązkowym punktem na liście zwiedzanych miejsc. My trafiliśmy tu po południu, czyli właśnie w szczycie turystycznego uniesienia.
Nie dlatego, że była obowiązkowym punktem na naszej liście. Raczej dlatego, że była po prostu po drodze. Nawet jakbyśmy się uparli, że nie chcemy jej widzieć, byłoby ciężko ją ominąć. Nie chcę wyjść na jakiegoś totalnego turystycznego ignoranta, ale naprawdę takie miasta mnie męczą. Najchętniej zwiedzałbym je wczesnym rankiem, albo jeszcze lepiej nocą :)

Zanim trafiliśmy do centrum standardowo trzeba było trochę pobłądzić, ale tak to już jest w dużych miastach. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu. Tego dnia musieliśmy jeszcze dojechać do Prato przed nocą, dlatego od razu skierowaliśmy się ku największej, górującej nad miastem kopule należącej do Katedry Matki Boskiej Kwietnej (Katedra di Santa Maria del Fiore). Ów obiekt poraża swoją wielkością. Przez te kilka ostatnich dni było mi dane widzieć dziesiątki podobnych włoskich budowli, ale ta z Florencji pod względem wielkości bije na głowę wszystkie inne. Kościół ten był niegdyś największą świątynią chrześcijańską, dzisiaj natomiast zajmuje na tej liście czwarte miejsce (po Bazylice św. Piotra w Rzymie, Katedrze św. Pawła w Londynie oraz katedrze w Mediolanie). Kopuła katedry jak i dzwonnica są za parę euro dostępne dla zwiedzających. Widok z góry na pewno jest imponujący, ale nie mamy czasu stać w długiej kolejce, a i pieniądze już dawno wyszły. Trochę szkoda, ale na szczęście nie jest to jedyny punkt widokowy we Florencji. Plac Michała Anioła to też podobno świetne miejsce, w dodatku za darmoszkę :-) i tam też się udajemy.

Katedra di Santa Maria del Fiore i jej olbrzymia ceglana kopuła. Wszystko olbrzymie, rację bytu ma tu jedynie obiektyw szerokokątny, a i ten nie jest w stanie objąć wszystkiego. Przydałby się "rybie oko" :-)

 Pokaźna katedralna kampanila ma prawie 85 metrów wysokości. Zwraca uwagę trójkolorowy marmur: biały z Carrary, zielony z Prato i różowy z Maremmy.

Pałac Vecchio z XIV wieku.

Około 800 metrów na południowy wschód od florenckiej katedry znajduje się niepozorny na tle innych monumentalnych budowli, kościół Santa Croce (Św. Krzyża). Świątynia nabiera jednak znaczenia, kiedy dowiemy się, że pochowano tu wiele osobistości Florencji. Spoczywają tu między innymi takie sławy jak: Michał Anioł, Galileusz czy Julia Clary-Bonaparte i Charlotta Bonaparte - żona i córka Józefa Bonaparte, starszego brata cesarza Francuzów Napoleona I.

Posąg Dawida na placu Michała Anioła we Florencji...

...jednak nie dla Dawida tu jesteśmy. Stąd jak na dłoni można podziwiać niczym nie przesłoniętą panoramę florenckiej starówki.


Radomsko-tarnowska ekipa w komplecie. Po około 600 kilometrach, w słońcu i deszczu, zmrożeni chłodem październikowych poranków, zmęczeni podjazdami, trapieni kłótniami - czasem o byle co, dotarliśmy do kresu tej wycieczki.

Na placu Michała Anioła szwendamy się jeszcze chwilę wśród kolorowych straganów, bo to ostatnia okazja żeby kupić jakąś pamiątkę. Ja wybrałem majtki z wizerunkiem posągowego fallusa :-) Do Prato docieramy  późnym wieczorem, standardowo błądzimy trochę, ale w końcu udaje się odnaleźć plebanię przy kościele Santa Cristina. Jak już wcześniej wspomniałem zameldowaliśmy się dokładnie dzień wcześniej i tak naprawdę nie wiadomo było co zastaniemy. Mogło być wszystko pozamykane na ten przykład. Na szczęście okazało się, że nasi włoscy dobrodzieje są na plebani, mało tego, chyba mają gości i w ogóle wygląda to na jakaś imprezę. Wokół dużo samochodów i widać ogólne poruszenie. Od kucharki z kuchni dowiadujemy się, że owszem, goście są, a cała ta impreza to...egzorcyzmy !!! - odprawiane nad jakąś opętaną duszą. Ładna mi impreza, poczuliśmy się trochę nieswojo, raz z racji naszego nieterminowego powrotu, dwa z faktu, że tam oto prawie na naszych oczach dzieją się jakieś straszne rzeczy, których oglądać nie miałem najmniejszej ochoty, trzy - ...że my... - ...tam... - później po tym wszystkim mamy spać !!!??? - gorzej trafić nie mogliśmy. 
Na szczęście emocje szybko opadły, "impreza" też już się powoli kończyła. Włoscy filipini na powrót znów nas pięknie ugościli za co bardzo, bardzo dziękujemy. Toskańska przygoda szczęśliwie dobiegła końca - kolejna z rzędu wyprawa przeszła do historii.

   
Treść była ciekawa ? Podziel się:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz :-)
Uwaga ! Na blogu działa spamowstrzymywacz (spam = linki do stron komercyjnych, komentarze typu "wspaniała stronka, zajrzyj na moją WWW", zaproszenia do udziału w konkursie itp.).