Baner

Slideshow Image 1 Slideshow Image 2 Slideshow Image 3 slideshow slideshow slideshow slideshow
"Przygoda szuka tylko tych, którzy pozwalają ponieść się jej w bezkresną i niewiadomą dal..." - Karol Waszkiewicz

wtorek, 14 października 2014

Toskańska prowincja.


 Po wczorajszym rowerowo-kolejowym odcinku, dziś pełni zapału (bo na niebie nareszcie pojawił się właściwy, błękitny kolor) ruszamy z kopyta. Przed nami to co lubię najbardziej, czyli wioski, wioseczki, małe miasteczka, piękne pejzaże i rozległe pola. Ani śladu wielkich, śmierdzących, zatłoczonych, molochów. Jeszcze gdyby zamiast asfaltu (wątpliwej jakości zresztą) był pięknie "grający" pod kołami drobnoziarnisty szuter - byłoby idealnie. Dziś też po raz pierwszy od wyjazdu z Prato zasmakujemy gór, może niezbyt wysokich, ale jednak gór.

Z Grosetto jedziemy na wschód w kierunku jeziora Bolsena. Zapowiadane góry już są. Jazda wygląda tak, że ze dwie czy trzy godziny wspinamy się na szczyt ze średnią prędkością 10-12 km/h, a później 5-10 minut szybkiego zjazdu i i znów pod górę....i tak w kółko. Odcinków płaskich nie ma. W takim terenie w ciągu dnia jesteśmy w stanie przejechać około 70-90 kilometrów. Włoskie miasteczka ulokowane są często na szczytach gór. Taka lokalizacja nie jest przypadkowa, chodzi o to, aby w spiekocie włoskiego lata zapewnić lepszy przepływ powietrza, a tym samym choć o kilka stopni Celsjusza obniżyć temperaturę. Podobnie jest z samotnie stojącymi domami. Górują na wzgórzach  nad okolicą niczym strażnice tak, że czasem szukając miejsca na dziki nocleg ciężko znaleźć coś ustronnego.

Gdzieś w drodze.

Scansano - typowe toskańskie miasteczko jakich mnóstwo po drodze.

Z daleka nic specjalnego i w zasadzie w centrum też, ale jakiś taki fajny klimat tam panował, że po prostu musieliśmy się zatrzymać. Z lewej strony widoczny kranik z wodą, więc była też okazja do napełnienia bidonów i ochlapania się co nieco.

Mój osiołek na ulicach Scansano.

Wszędzie ciągną się hektary winnic, tu jeszcze z gronami na krzakach. Tam, gdzie winnic nie ma, są dla odmiany hektary ogrodów oliwnych.

Mówiłem już, że Włosi uwielbiają stawiać dziesiątki tablic na rozjazdach ? Tak więc bardzo uwielbiają. Tu akurat nie jest rekordowo dużo. Pomiędzy gąszczem lokalnych informacji widnieje  trochę zasłonięty jakimś zielskiem niebieski znak z napisem: SCANSANO  22. Prawda, że łatwo go przegapić ?

W 1263 roku pielgrzymujący do Rzymu ksiądz Piotr z Pragi zatrzymał się w Bolsenie. W czasie odprawiania mszy hostia w jego rękach zaczęła krwawić. Natychmiast pokazał to przebywającemu w Orvieto papieżowi Urbanowi IV, który ogłosił, iż miał miejsce cud eucharystyczny. Wpłynęło to na ogłoszenie rok później święta Bożego Ciała. 
Na zdjęciu bazylika Santa Cristina w Bolsenie, miejsce cudu.

Skromne wnętrze bazyliki.  

 Panorama Bolseny i widok na jezioro o tej samej nazwie.

Czyżby sycylijska mafia tu była.

 Cyprysy - znak szczególny Toskanii.

W drodze z Grosetto do Bolseny pominąłem w opisie Pitigliano. Zrobiłem to celowo, bo tym razem mamy do czynienia z miejscem wyjątkowym, perełką regionu, no i wywarło na mnie ogromne wrażenie. Jeden z kolejnych wpisów zamierzam w całości poświęcić na Pitigliano.



Treść była ciekawa ? Podziel się:


     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz :-)
Uwaga ! Na blogu działa spamowstrzymywacz (spam = linki do stron komercyjnych, komentarze typu "wspaniała stronka, zajrzyj na moją WWW", zaproszenia do udziału w konkursie itp.).